Stare treści w nowym opakowaniu
Modny jest obecnie zwrot „media mainstreamowe”. Jest to określenie środków przekazu pozostających w głównym nurcie. Oznacza ono te media, które między innymi poprzez procesy konsolidacji i kartelizacji zaczynają dominować na rynku. Monopolizują w przestrzeni publicznej przekaz informacyjny oraz kanalizują komunikację społeczną. W ten sposób następuje homogenizacja, czyli ujednolicanie wizji otaczającej rzeczywistości jej oceny i „właściwych” społecznie poglądów weryfikowanych poprzez ideologię politycznej poprawności. Zjawisko to obrazowo można przedstawić jako zastępowanie solistów i zespołów kameralnych wykonujących różne utwory przez orkiestrę, która choć składa się z wielu muzyków, to gra jednobrzmiącą melodię.
Przyglądając się części mediów określanych jako media mainstreamowe, trudno nie zadać pytania, czy za modnym angielskim zwrotem nie kryje się rzeczywistość, którą w Polsce dobrze znamy z przeszłości. Czy media mainstreamowe – choć w zmienionych warunkach – w jakiś sposób nie przypominają w przekazie treści mediów reżimowych, które poznaliśmy w czasach PRL? Wówczas panował monopol informacyjny, a prasa, radio i telewizja w swoim głównym nurcie funkcjonowały jako aparat propagandy rzucony na „główny front ideologiczny”. Ówczesne najważniejsze media były integralną częścią systemu komunistycznego i pod kuratelą SB określały, co obywatele powinni wiedzieć, kto jest „słuszny”, a kto „niesłuszny”, jakie środowisko jest „właściwe”, a jakie „niewłaściwe”.
Media reżimowe walczyły z Kościołem, ze zbudowaną na fundamencie chrześcijaństwa tradycją kultury polskiej, niszczyły narodową, historyczną i religijną tożsamość Polaków. Dzieliły hierarchów na „postępowych” i „wstecznych” i wytyczały pole możliwej obecności Kościoła w przestrzeni publicznej. Wypaczały sens misji Kościoła i chciały narzucać doktrynę, którą powinien on głosić. Miały swoich dyżurnych i usłużnych teologów, a nawet duchownych, których zadaniem było mącenie i sianie dywersji wśród ludzi wierzących. Media reżimowe w epoce stanu wojennego oskarżały opozycję, że jest „antysystemowa”, a działaczy „Solidarności” określały mianem „elementów antysocjalistycznych”. Podjudzały i siały nienawiść, nawoływały do fizycznej eksterminacji osób uznanych za niewygodne. Na ich usługach była cała armia komentatorów, „autorytetów”, politologów, socjologów, psychologów społecznych, która określała, kto jest wrogiem, kto jest „słuszny”, a kto „niesłuszny”. Stosowane było nagminnie kłamstwo i manipulacja oraz zasada: jeżeli fakty przeczyły tezie propagandowej, to tym gorzej dla faktów.
Czy mentalność oraz niektóre metody i styl działania dzisiejszych dysponentów mediów mainstreamowych nie przypominają tamtych wzorców? A jeżeli tak, to dlaczego? Z prostego powodu: ich korzenie strukturalne i kadrowe tkwią w PRL. Na przykład jedno z mediów elektronicznych zostało założone przez gierkowskiego propagandzistę oraz pracownika komunistycznego MSW dorabiających na Zachodzie pod przykrywką firmy polonijnej. Założycielem kolejnego jest inny tajemniczy były biznesmen polonijny, posiadacz kilku paszportów na różne nazwiska, którego przeszłości nie ośmielił się badać żaden z „wybitnych dziennikarzy śledczych”. Czołową gwiazdą mediów mainstreamowych jest wywodząca się z rodziny peerelowskiego funkcjonariusza MSW dziennikarka, która karierę zaczynała w stanie wojennym w Radiokomitecie, a wówczas nie przyjmowano przypadkowych osób. Publicystą piszącym o lustracji w mainstreamowej gazecie był wyjątkowo gorliwy agent SB.
Polacy mają oczywiste prawo, aby znać prawdę o ludziach, którzy dzisiaj kształtują opinię publiczną, a także wpływają na przebieg politycznych wydarzeń. Doświadczenia po 1989 roku wskazują, że jakość struktur wolnego państwa i demokracji jest w istotny sposób uzależniona od sposobu rozliczenia się z totalitarną przeszłością.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 30. – 01.11. 2010