Wojna na Ukrainie ma istotny wpływ na wzrost cen surowców energetycznych. Tymczasem Komisja Europejska nie ma zamiaru doprowadzić do modyfikacji promowanej przez siebie „zielonej rewolucji” polegającej przede wszystkim na dekarbonizacji i neutralności emisji CO2. Co więcej, deklaruje jej wzmocnienie, co oznacza, że w Europie będzie drożej i biedniej.
Skokowo wzrastające koszty energii coraz bardziej osłabiają bowiem gospodarki państw europejskich i powodują utratę konkurencyjności przemysłu europejskiego na arenie globalnej. Powodują także ubożenie społeczeństw w krajach członkowskich UE. Coraz powszechniejsze jest przekonanie, iż dzisiejsi młodzi będą mieli gorzej niż ich rodzice i odczują skutki polityki klimatycznej w swoich portfelach. Przed nami, jak twierdzą eksperci, wysoka inflacja, coraz droższa żywność i nośniki energii, a także systemowe niedobory towarów i usług.
Nowe czasy i coraz bardziej restrykcyjna polityka klimatyczna, mająca na celu osiągnięcie tak zwanej neutralności klimatycznej Europy do 2050 roku, wymagają nowych instrumentów. Obecną tendencją jest wprowadzenie segregacyjnej idei tak zwanych paszportów węglowych, czyli śledzenia indywidualnego „śladu węglowego” mieszkańców. Pod tym pojęciem kryje się suma emisji gazów cieplarnianych, jaką ktoś wywołuje – zarówno w sposób bezpośredni, jak i pośredni. W przypadku człowieka jest to koszt, jaki środowisko ponosi w związku z naszym życiem i konsumpcją.
Istota stosowania tego instrumentu polega na tym, że jak napisał jeden z jej zwolenników „każdy z nas może obliczyć swój ślad węglowy i zobaczyć, co może zrobić, by go obniżyć. Możesz zrobić eksperyment: sprawdzić, jakie zmiany musiałbyś wprowadzić w swoim stylu życia, żeby obniżyć swój ślad węglowy do poziomu średniej światowej (ok. 5 ton CO2 na osobę rocznie)”. A w konsekwencji proponowane są takie działania jak zmiana domu na bardziej energooszczędny, sprzedanie samochodu, nie używanie klimatyzacji, nie korzystanie z transportu lotniczego, ograniczenie prysznicu, nie jedzenie mięsa, ograniczenie dzietności albo wręcz zrezygnowanie z dzieci w celu ratowania naszej planety. W tak zmieniających się okolicznościach na normalne dotychczasowe życie stać będzie najbogatszych; biedni będą musieli siedzieć w chłodnych domach, jeździć rowerem i pożywiać się masą białkową zrobioną z owadów. Już teraz padają zapowiedzi o mierzeniu i limitowaniu indywidualnego śladu węglowego. To ma być ważny element wprowadzenia systemu kredytu społecznego polegającego na tym, że przekroczenie limitu emisji CO2 wyznaczonego na osobę będzie oznaczało karę.
Wszystko to jest elementem nowego paradygmatu, czyli zbioru pojęć i teorii tworzących podstawy klimatyzmu, który staje się nową tożsamością UE i ma zdeterminować wszystkie polityki europejskie w przyszłości. Założenie jest następujące: „Ślad węglowy człowieka, produktów, organizacji czy wydarzeń ma ogromny wpływ na naszą planetę. Wszystkie szkodliwe substancje, które emitujemy do atmosfery, przyczyniają się do pogłębiania globalnego ocieplenia. Najmocniej odbija się to na klimacie, którego zmiany z roku na rok są coraz bardziej zauważalne. Topniejące lodowce, upalne lata czy susze to wszystko negatywne skutki niebezpiecznie wysokiej emisji gazów cieplarnianych”. Dlatego jest potrzebny Europejski Zielony Ład będący rewolucyjna agendą szczegółowo rozpisanych działań mających na celu przemodelowanie gospodarki i dotychczasowego życia.
Oczywiście to nie jest tak, że wszyscy solidarnie ponoszą koszty tak głębokiej transformacji, jedni tracą, a inni na ekologiźmie zarabiają biliony. Jeżeli jednak ocieplenie klimatyczne ma charakter ogólnoświatowy, to również walka z nim powinna być prowadzona na całym świecie. Bo przecież Unia Europejska odpowiada jedynie za niecałe 10 procent światowej produkcji CO2, a żaden inny region świata nie przyjął tak kosztownej i rewolucyjnej agendy „zielonego ładu”. Czy Chińczycy, którzy rocznie wydobywają 4 miliardy ton węgla, czyli 80 razy więcej niż krytykowana w Unii Europejskiej za węgiel Polska przejmują się europejskim dążeniem do neutralności klimatycznej? Czy będą się tym przejmować w Indiach, Indonezji, Afryce Południowej, Rosji, Brazylii czy USA?
To, że następują zmiany klimatu, to jest widoczne gołym okiem. Spór zaczyna się jednak przy ocenie jaki człowiek ma wpływ na te zmiany i czy drastyczne próby ograniczenia emisji CO2 powstrzymają zmiany klimatyczne? W tej kwestii warto się wsłuchać w głosy geologów prowadzących refleksję nad zmianami klimatycznymi na przestrzeni dziesiątek tysięcy lat, a więc w znacznie szerszej przestrzeni czasowej nacechowanej niezliczonymi zmianami klimatu, w tym cyklicznymi zlodowaceniami, w których nie było żadnego udziału człowieka i trującego przemysłu, niż chętnie słuchani przez elity lansujące klimatyzm np. fizycy atmosfery, którzy swoje wnioski mogą opierać na bardzo krótkich okresach badawczych.
Geolog prof. Leszek Marks w posumowaniu artykułu „Zmiany klimatu w holocenie” (Przegląd Geologiczny, vol. 64, nr 1/2016) pisał: „Zmienność klimatu jest jego naczelną cechą i nieodłącznym atrybutem. W holocenie (najmłodsza, trwająca współcześnie, epoka geologiczna trwająca od ok. 11.700 lat) klimat zmieniał się wielokrotnie: bywał zarówno cieplejszy, jak i chłodniejszy niż obecnie. Zmiany te nie były jednak tak drastyczne jak w plejstocenie (epoka, która trwała od 2,5 mln lat temu do holocenu) i starszych okresach geologicznych, bo wpływ głównych czynników klimatotwórczych nie zmieniał się w istotnym stopniu. Jednakże nawet te niewielkie zmiany klimatu, jakie występowały cyklicznie w holocenie, wywierały ogromny wpływ na rozwój i zanik cywilizacji oraz migracje ludzi. Było to przeważnie spowodowane regularnie powtarzającymi się wydarzeniami Bonda, kiedy jednocześnie w różnych częściach świata występowały rozmaitego rodzaju niekorzystne zmiany klimatu. Trend wzrostu temperatury w ostatnim stuleciu nie jest jednostajny. Wobec tego, przypisywanie dominującej roli klimatotwórczej zjawisku zwiększania się zawartości CO2 w atmosferze wskutek intensywnego spalania paliw kopalnych (przede wszystkim węgla i ropy naftowej) jest nadmiernym uproszczeniem, wynikającym przede wszystkim z przeceniania roli gazów cieplarnianych w ogólności, a CO2 pochodzenia antropogenicznego w szczególności. Wpływ człowieka na klimat przez wylesienia i zmianę stosunków wodnych, zanieczyszczenie i emisję gazów cieplarnianych odgrywa marginalną rolę w porównaniu z klimatotwórczymi siłami natury – poczynając od kosmicznych po generowane wewnątrz Ziemi. Utrzymanie przez człowieka obecnego status quo klimatu, na długo czy na stałe, co jest postulowane przez niektóre gremia szermujące hasłem polityki ekologicznej, jest tak samo realne jak możliwość skrócenia lub wydłużenia doby. Krótki horyzont czasowy doświadczeń człowieka na Ziemi sprawia, że w rozważaniach dotyczących klimatu bardzo brakuje uświadomienia występowania nieuchronnych zmian klimatu w perspektywie dłuższej niż życie jednego/dwóch pokoleń. W związku z tym należy przede wszystkim podejmować działania mające na celu adaptację człowieka do życia w zgodzie z naturalnymi procesami przyrodniczymi. Poza groźbą wywołania katastrofy klimatycznej wskutek użycia broni jądrowej, kształtowanie większości zjawisk przyrodniczych, w tym także klimatu, ciągle pozostaje poza możliwościami ludzkiego oddziaływania”.
Mam nadzieję, że Czytelnicy wybacza mi ten długi, ale arcyciekawy cytat, z którego wnioski nasuwają się same.
Jan Maria Jackowski
Źródło: W Naszej Rodzinie nr 2 Luty 2023