Habemus Papam!
16 października 1978 roku. Ok. godz. 18.40, Warszawa, Rondo Waszyngtona. Byłem wówczas studentem III roku historii. Wracałem z zajęć z Uniwersytetu Warszawskiego, z Krakowskiego Przedmieścia, autobusem linii 111. Gdy wysiadłem na Rondzie, jakaś kobieta stojąca na przystanku mówiła: „Kardynał Wojtyła został papieżem”.
Nie pamiętam, jaka była pogoda. Było ciemno, uderzyło mnie, że w powietrzu unosiła się dziwna cisza. Czy to możliwe? Czy informacja przed chwilą była prawdziwa? Odruch wyniesiony z rodzinnego domu i pielęgnowany na rozpolitykowanym, opozycyjnym Wydziale Historii UW: trzeba szybko pójść do domu, posłuchać jakiś wiadomości. Może uda się złapać którąś z zachodnich rozgłośni? Szedłem ulicą Francuską coraz szybciej i szybciej. Modliłem się i myślałem. Coś niesamowitego! Jeżeli to prawda, jest to wielkie wydarzenie w całej historii Polski. Oznacza początek końca nieludzkiego, antychrześcijańskiego systemu narzuconego Polsce i innym krajom środkowej i wschodniej Europy.
Żadnej niepeerelowskiej stacji złapać nie mogłem. Ciotka, u której mieszkałem, wiadomość przyjęła z niedowierzaniem. Patrzyła ze zdziwieniem, jak miotałem się kręcąc gałkami odbiornika „Eliza”, który był małoselektywny i niełatwo było na nim łapać wczesnym wieczorem zachodnie stacje. Ktoś telefonował. Nie potrafił potwierdzić. Drugi telefon, też brak pewności. Decyzja – oglądamy „Dziennik”, główne wydanie o 19.30 w Programie 1 TVP.
Lampowy czarno biały odbiornik rozgrzewa się wolno. Pojawia się coraz bardziej widoczny jakiś obraz, chyba widoczki krajobrazowe. Patrzymy i czekamy. Plansza z zegarem leniwie odmierzającym sekundy. Wreszcie charakterystyczna, agresywna czołówka, sygnał muzyczny. Spiker z ponurą miną coś mówi. Jest. J E S T! Podali, krótko, lakonicznie, w spięciu, ale podali. Mamy Papieża! Jan Paweł II.
Łzy w oczach Ciotki, wzruszenie. Niezwykłość chwili. Niezbadane ścieżki Opatrzności Bożej. Fenomen w historii Kościoła, fenomen w historii tak doświadczonej w dziejach Polski. Mieliśmy poczucie uczestnictwa w wydarzeniach zmieniających bieg świata. Polak następcą Świętego Piotra. Wielka radość i spokój. Duma. Teraz musi się coś zmienić. Nie może być tak dalej.
Stało się coś, co wydawało się niemożliwe. Kilka tygodni później przypomniałem sobie rozmowę z przed lat z moim śp. Ojcem, zmarłym w 1976 roku, który w dorastającym chłopcu rozwijał zainteresowania historią i polityką. Odbywaliśmy długie spacery i dyskutowaliśmy. Tato, pytałem gdzieś na początku czerwca 1967 roku, świeżo po tym, jak Paweł VI powołał do godności kardynalskiej Metropolitę Krakowskiego, czy Polak może zostać papieżem? – Nie, to niemożliwe. Od blisko V wieków kolejnymi sternikami nawy Piotrowej są Włosi. Tata był wyraźnie ubawiony nie dostrzeganiem, jak się po ludzku wydawało niewzruszonych od stuleci realiów w życiu Kościoła. Dlaczego? – pytałem z dziecięcą dociekliwością. Mamy przecież kardynała Wyszyńskiego i kardynała Wojtyłę. Papieża wybierają kardynałowie na konklawe. Jeżeli mamy dwóch kardynałów, to może któryś z nich….? Tata się uśmiechnął i nic więcej nie mówił.
To już 31 lat od pamiętnego konklawe. Każdy, kto pamięta 16 października 1978 roku ma zapewne własne wspomnienia i przemyślenia. Miliony Polaków oglądało dziennik telewizyjny iw pierwszej chwili nie mogło do końca uwierzyć w to, co się wydarzyło. Dziś widzimy jak bardzo zmienił się świat i jak bardzo zmieniała się Polska. Ale przy okazji rocznicy wyboru kard. Karola Wojtyły na Stolice Piotrową należy zadać kilka pytań. Czy potrafimy zrozumieć „znak czasu” i to, co oznaczał dla Kościoła powszechnego, dla świata, dla nas, dla Kościoła w Polsce Papież – Polak? Czy właściwie korzystamy z tak trudno zdobytego daru wolności? Czy wyciągamy wnioski z nauczania Ojca Świętego, dlaczego tak mało rozumiemy jego przestrogi i wskazania? Czy świeccy, ale również osoby duchowne wystarczająco podejmują refleksję nad papieską katechezą?
Czy wyciągamy wnioski z tego, czym był dla Polski ten pontyfikat w wymiarze wewnętrznym i międzynarodowym?
Jan Maria Jackowski
Niedziela, 11.10.2009