Mapa z kluczem
Z ogromnym zainteresowaniem i uwagą zapoznałem się z tekstem Zbigniewa Nosowskiego „Polskie katolicyzmy”. Uważam, że katolikom w Polsce potrzebna jest szeroka debata dotycząca postaw ludzi wierzących wobec istotnych wyzwań współczesności. Dobrze się zatem stało, że redaktor naczelny „Więzi”, pisma od wielu dekad towarzyszącemu życiu intelektualnemu inteligencji nie tylko katolickiej, zainaugurował kolejną odsłonę dyskusji toczonej w Polsce od kilku pokoleń.
Minimaliści i maksymaliści
Tekst Zbyszka odbieram jako w pewnym sensie osobistą i autorską próbę spojrzenia na problem z głębi środowiska będącego niejako stroną toczonych od lat sporów. Te spory swoje korzenie mają w odległej przeszłości. Po II wojnie światowej przejawiały się między innymi w debacie „minimalistów” z kręgu „Tygodnika Powszechnego” i „Znaku” (teza: przychodzi czas krańcowych wyborów, ale niemal w każdej sytuacji jest coś, co można uratować i dlatego katolicy powinni wycofać się z aktywności politycznej – tu bowiem walka jest przegrana – natomiast być może jest coś do uratowania w dziedzinie kultury, podstawowych wartości, religii) z „maksymalistami” z kręgu „Tygodnika Warszawskiego” – „pisma katolickiego poświęconego zagadnieniom życia narodowego”.
Jak pisał na łamach „Znaku” Janusz Poniewierski, autora słynnego tekstu o „minimalizmie” (nr 3 „Znak” 1946) Stanisława Stommę oskarżono o defetyzm i kapitulanctwo, oddawanie komunistom bez walki pola w życiu publicznym. Głównym adwersarzem był Jerzy Braun z „Tygodnika Warszawskiego”. „Z inicjatywy ks. Jana Piwowarczyka – pisał Poniewierski – doszło nawet do publicznej debaty na ten temat. Świadkowie tamtego spotkania zapamiętali, że Stomma i Braun byli nastrojeni niezwykle ugodowo, a na zakończenie ‘podali sobie ręce i ucałowali się’. No cóż, jako ludzie obdarzeni temperamentem politycznym, obaj musieli zdawać sobie sprawę, że tak naprawdę są sojusznikami w starciu z prawdziwym przeciwnikiem. Przy okazji warto pamiętać, że już w roku 1948 władze zlikwidowały ‘maksymalistyczny’ ‘Tygodnik Warszawski’ i aresztowały jego redaktorów, w tym Jerzego Brauna. ‘Minimalistyczny’ ‘Tygodnik Powszechny’ i ‘Znak’ miały nieco więcej szczęścia…”.
To delikatnie napisane. Redaktorzy i współpracownicy „Tygodnika Warszawskiego” rozpracowywani w ramkach operacji o kryptonimie „Miecz” (pod osobistym nadzorem płk. Julii Brystygierowej z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego) otrzymali następujące wyroki wydane przez stalinowskie sądy wojskowe: Józef Kwasiborski – dożywocie; Jerzy Braun – dożywocie; Jan Hoppe – dożywocie; Antoni Antczak – 15 lat więzienia (zmarł w więzieniu we Wronkach 31 sierpnia 1952 r.);
Stanisław Bukowski – 15 lat więzienia; Kazimierz Studentowicz – 15 lat więzienia; Konstanty Turowski – 15 lat więzienia; Anna Braun – 15 lat więzienia; Cecylia Becker – 15 lat więzienia
Adam Grabowski – 14 lat więzienia; ks. Zygmunt Kaczyński – 10 lat więzienia (zmarł w więzieniu na Rakowieckiej 13 maja 1953 r.);
Wiesław Chrzanowski – 8 lat więzienia; Tadeusz Kudliński – 7 lat więzienia; Antoni Madej – 7 lat więzienia; Andrzej Kozanecki – 7 lat więzienia; ks. Edward Grzechnik – 6 lat więzienia (za: Mirosław Biełaszko, „Tygodnik Warszawski” i jego środowisko (1945-1948), Biuletyn IPN nr 4(75) – kwiecień 2007). Proszę wybaczyć tę historyczną reminiscencję, ale przypominam te dramatyczne wydarzenia sprzed 60 lat gwoli oddania hołdu środowisku katolików, które w jakże trudnych warunkach systemu totalitarnego próbowało dać świadectwo swej niezłomnej postawie i za to spotkały ich brutalne represje ze strony komunistycznej władzy.
Symbioza polskości i katolickości
Nasze pokolenie uczestniczy dziś w debacie w zupełnie innych realiach ustrojowych, politycznych, społecznych, gospodarczych, kulturowych, ideowych. Choć wiele się zmieniło to pytanie: co to znaczy być świadomym katolikiem w przestrzeni społecznej jest jednak nadal aktualne. Ludzie wierzący w Polsce w różny sposób odpowiadają na to wyzwanie. Pojawiają się nie tylko spory i napięcia, a nawet konflikty. Ważny jest również kontekst historyczny specyficzny dla Polski. Nie jest to tylko – jak pisze Zbigniew Nosowski – spuścizna dwudziestowiecznej historii Polski, ale również następstwo doświadczeń wcześniejszych w tym rozbiorów i faktu, że narodowe i wolnościowe aspiracje Polaków najpełniej mogły być wyrażane w murach kościołów. Stąd między innymi ta trudna do zrozumienia na Zachodzie niezwykła symbioza polskości i katolickości wyrażana dwuwierszem: „tylko pod krzyżem, tylko pod tym znakiem Polska jest Polską a Polak Polakiem”.
Nie zapominajmy, że dwa szczególnie źle zapisane w historii Polski państwa rozbiorowe: protestanckie Prusy/Niemcy (choćby kulturkampf) oraz prawosławna Rosja były nastawione antykatolicko. Dlatego konflikt polityczny i narodowościowy przenikał również życie religijne i dlatego wiele pokoleń świeckich i duchownych zostało uformowanych w takich realiach historycznych. Nie ma zatem co się dziwić, że w naszym kraju niejako hymnem państwowym i jednocześnie religijnym manifestem jest pieśń „Boże coś Polskę”. Symbioza polskości i katolickości paradoksalnie, w jakiś specyficzny sposób została zakonserwowana w czasach PRL, w których „katolicki naród” był uciskany przez „bezbożnych komunistów” i w zasadzie tylko kościołach wielu Polaków czuło się wolnych i śpiewało „ojczyznę wolną racz przywrócić Panie”.
Po 1989 roku wydawało się, że sytuacja radykalnie się zmieniła i śpiewano „Ojczyznę wolną pobłogosław Panie”. Jednak znowu zaczyna odciskać swoje piętno charakterystyczny w Polsce syndrom zagrożenia oraz dziedzictwo osaczenia „polskiej placówki”. W tym kontekście utwierdza taką postawę laicki fundamentalizm wiodących instytucji Unii Europejskiej – vide orzeczenie strasburskiego trybunału z 3 listopada 2009 roku otwierające możliwość eliminacji krzyży z przestrzeni publicznej w krajach europejskich. Ten chrystofobiczny wyrok jest wymowny i wywołuje w Polsce wyjątkowo złe skojarzenia. Ideologiczna i fałszująca prawdę niechęć do zapisania w Traktacie Lizbońskim odwołania do chrześcijańskich korzeni Europy, deficyt demokracji, zcentralizowanie, zbiurokratyzowanie i przekształcenie Unii Europejskiej w odrębny podmiot prawa międzynarodowego stanowią przedmiot poważnej refleksji i zatroskania w coraz większych kręgach ludzi wierzących (zresztą nie tylko w Polsce). Wobec płynności pojęcia suwerenności i niepodległości w dzisiejszych czasach coraz więcej wiernych zaczyna śpiewać w kościele „Ojczyznę naszą pobłogosław Panie”, bo nie wiedzą czy jeszcze jest jeszcze wolna czy już zniewolona.
Czy ktoś odrzuca wolność?
Każda próba opisania „polskich katolicyzmów” jest bardzo ryzykowna. Łatwo bowiem można ulec pokusie szufladkowania i etykietowania. Przecież Jan Paweł II bywał określany jako „postępowy” i „konserwatywny”, czy jako „prawicowy” i „lewicowy”. Wszelkie próby przypisania tego wielkiego papieża do jakiejś zdefiniowanej kategorii są skazane nie niepowodzenia. W tego typu próbach „certyfikowania” postaci i środowisk czy w opisach zjawisk, które są wielowymiarowe i wieloaspektowe, łatwo można ulec pokusie uproszczenia, stereotypom czy nawet uprzedzeniom. Badania przeprowadzone przez zespół pod kierownictwem prof. Ireneusza Krzemińskiego (znanego z liberalnych poglądów socjologa, którego trudno posądzać o sympatie do Radia Maryja) dotyczące toruńskiej rozgłośni ujawniły, że w przestrzeni publicznej są upowszechniane krzywdzące dla tej stacji opinie i oceny, które są nieadekwatne do rzeczywistości, ale ich upowszechnianie jest elementem walki politycznej i ideologicznej.
Typologia zaproponowana przez Zbyszka Nosowskiego jest próbą sportretowania różnych środowisk katolickich w Polsce według pewnych kryteriów. Autor uczciwie przyznaje, że nie jest bezstronny i świadomie unika personifikacji opisywanych środowisk. Jest to zatem tekst z kluczem, lecz zamek można otworzyć każdym wytrychem. Ten zabieg, z jednej strony ułatwia mu analizę gdyż w pewnym sensie w swoim opisie jest „bezkarny” i do końca nie wiadomo kogo autor ma na myśli. Z drugiej strony, jednak utrudnia lekturę, bo zespół cech przypisywanych danemu środowisku jest abstrakcyjny. Mimo, iż Zbigniew Nosowski powołuje się w swojej analizie na określenia tożsamości tych grup na podstawie tego, co same o sobie mówią, to w swoim – siłą rzeczy dość ogólnym – tekście nie uniknął zbytnich skrótów i dopowiedzeń, które przerysowują obraz. Pisze na przykład o jakiejś grupie katolików, która „odrzuca wolność” bo to „herezja”. Szkoda, ze nie pisze kogo konkretnie ma na myśli, ponieważ nie znam takiej grupy, która kwestionowałaby wolność będącą jednym z fundamentów chrześcijaństwa i dowodem zaufania Boga do człowieka. Aż prosi się o doprecyzowanie, iż są w Polsce katolicy, którzy zwracają uwagę na fakt, że wolność oderwana od odpowiedzialności może prowadzić do rozpasania i nieprawości.
Tych doprecyzowań brakuje, a szkoda bo tekst Zbyszka może być w przyszłości używany do tworzenia „mapy drogowej” Kościoła katolickiego w Polsce oraz „obowiązujących” opinii i wykładni. W przeszłości w ten sposób już powstały pewne mity eksploatowane następnie przez „życzliwą” Kościołowi publicystykę, które zaczęły żyć własnym życiem i stały się w części środowisk intelektualnych i medialnych aksjomatami. Na przykład, że polski katolicyzm jest „masowy, ale powierzchowny”, że jest „maryjny”, że jest „tradycjonalistyczny”. Rzeczywistość bosko-ludzka jaką jest Kościół jest bogatsza niż tego rodzaju jej oceny. I niekiedy ta wyszydzana „babcia w moherowym berecie” odmawiająca na kolanach różaniec ma więcej wiary, pokory i miłości niż „lepiej wiedzący” intelektualista, którzy podczas „nudnego” kazania wychodzi z kościoła na papierosa. Wisława Szymborska przestrzegała przed tymi, „którzy kochają ludzkość, ale nie kochają człowieka”.
Chrześcijanie podnieście głos
Zbyszek Nosowski już na wstępie napisał: „Istnieją sprawy, także bardzo istotne, w których członkowie Episkopatu Polski przedstawiają skrajnie odmienne poglądy. Wskazać można wiele przykładów radykalnych różnic w ocenie spraw Kościoła, polityki czy problemów społecznych zarówno pomiędzy biskupami, jak i duchownymi czy ludźmi świeckimi”. To cieszy, że w sprawach pozostawionych osobistej opinii pojawiają się różne poglądy wśród katolików. Nie ma przecież jednej „jedynie słusznej” partii politycznej, nie ma jednego „jedynie słusznego” programu gospodarczego czy społecznego, nie ma jednego „jedynie słusznego” modelu finansowania potrzeb Kościoła. Katolicy działają w różnych partiach, jedni uważają, że rynek powinien być bardziej regulowany, inni, że mniej, jedni, że politykę rodzinną lepiej jest realizować poprzez zasiłki celowe, inni, że przez odpisy podatkowe, jedni, że Kościół lepiej finansować z tacy, inni, że z 1 procenta. Na tym polega wolność i świadome korzystanie z praw obywatelskich, na tym polega zaangażowanie świeckich w życie publiczne i przemienianie tego świata w duchu Ewangelii o czym przypomina nam Kościół w dokumentach soborowych.
To, co wydaje się szczególną siłą polskiego katolicyzmu to w zasadzie jasny i ortodoksyjny przekaz Magisterium Kościoła. Wśród biskupów w tym fundamentalnym obszarze doświadczmy jedności. Przekaz dobrej doktryny jest szczególnie ważny w aspekcie choćby toczącej się debaty bioetycznej. Poza przekazem zdrowej doktryny potrzebne jest docieranie z Dobrą Nowiną do środowisk, do których kapłan nie dotrze. Stąd jest szczególna potrzeba apostolska aktywność laikatu. A do tego trzeba dobrze formować świeckich w aspekcie religijnym, doktrynalnym, społecznym, by byli świadkami Chrystusa i apostołowali w sposób taktowny i odpowiedni w środowisku, w którym pracują i żyją na co dzień. Znakomitym apostołem profesora może być profesor, bankowca bankowiec, rolnika rolnik, tramwajarza tramwajarz, dziennikarza dziennikarz. Potrzebne są kazania nie oderwane od rzeczywistości, ale takie, które wiarę łącza z życiem i dają człowiekowi wierzącemu wskazówki, jak po chrześcijańsku żyć w rzeczywistości pełnej sprzeczności, chaosu ideowego i pojawiających się nierzadko struktur grzechu. Potrzebne jest wsparcie dla rodzin, bo od nich zależy przyszłość.
Wiele wskazuje na to, że w coraz szerszych kręgach ludzi wierzących mija okres fascynacji opacznie rozumianym dialogiem i chowaniem głowy w piasek, by nie „drażnić” i nie „narzucać przekonań”. „Przestraszone” i „kapitulanckie” chrześcijaństwo, jak taką postawę określał Andre Frossard, w zderzeniu z agresywnym laicyzmem i zjawiskami dechrystianizacyjnymi było używane do „neutralizacji” Kościoła. Obecnie, gdy już gołym okiem widać skalę i skutki rozmiękczania, następuje wyraźna zmiana. Wystarczy obserwować do jakich reakcji nie tylko we Włoszech, ale w wielu innych państwach, doprowadził wyrok Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu w sprawie krzyży. Jasny i jednoznaczny jest głos pasterzy Kościoła. Papież Benedykt XVI w końcu października 2009 roku mówił do przedstawicieli Unii Europejskiej: „Nasz kontynent nie może przetrwać bez chrześcijaństwa. Nie wolno nam zapominać o korzeniach”. Z kolei kard. Walter Kasper, przewodniczący Papieskiej Rady do spraw Popierania Jedności Chrześcijan, po orzeczeniu trybunału strasburskiego, apelował: „Nie spij Europo! Chrześcijanie podnieście głos?”.
W Polsce jesteśmy na początku drogi. Po doświadczeniu rozbiorów, straszliwych dwudziestowiecznych totalitaryzmów hitleryzmu i stalinizmu oraz realnego socjalizmu uczymy się jak być ludźmi wiary w realiach liberalnej demokracji, a także zmieniającej swe oblicze Unii Europejskiej. Potrzebna jest zatem szeroka debata, współpraca różnych środowisk oraz uświadomienie, że przyszłość zależy od autentycznego nawrócenia każdego z nas oraz od zaangażowania i uczestnictwa katolików w przestrzeni społecznej.
Jan Maria Jackowski
Więź, nr 1(615), styczeń 2010