Opublikowano w kategorii: Bez kategorii

Orzeł i reszka: Kiedy upadnie euro?

Kiedy upadnie euro?

Zapowiedziane półtora roku temu przez Donalda Tuska wejście do strefy euro od stycznia 2012 r. miało być cudowną receptą na polskie problemy. Było też chwytem socjotechnicznym mającym na celu odwrócenie uwagi opinii publicznej od tematów niewygodnych dla rządzących. Po miesiącach propagandowych fajerwerków okazało się, że jednak jest kryzys i szybkie wprowadzenie euro w Polsce jest nierealne. Sprawa zawisła zatem w próżni. Ostatnio jednak znowu jest głośno o euro, a to za sprawą planu ratowania finansów publicznych zaproponowanego przez rząd.
Co ciekawe, zarówno premier, jak i prezydent mają w tej sprawie zbliżone poglądy. Jeszcze zanim nastąpiła szumna prezentacja planu, Donald Tusk w wywiadzie dla francuskiej telewizji France 24 powiedział, że rok 2015 jest „bardzo realną” datą przystąpienia Polski do strefy euro. Jakby tego było mało, w ubiegłym tygodniu prezydent Lech Kaczyński powiedział w szwajcarskim Davos, że można rozważać rok 2015 jako termin wprowadzenia w Polsce waluty euro. Obie wypowiedzi zapewne nie były przypadkowe. Zarówno premier, jak i prezydent dali sygnał, że Polska w ramach Unii Europejskiej „jest po linii i na bazie”. Najważniejsze osoby w państwie potwierdziły, że Polska będzie w strefie euro, choć potrzebna jest korekta terminu o trzy lata.
Skąd ten owczy pęd do euro? Czy nie lepiej przeczekać i wyciągnąć korzystne dla Polski wnioski z błędów innych? Gołym okiem widać skutki wprowadzenia euro od 1 stycznia 2009 r. na Słowacji. Swego czasu Alan Greenspan, emerytowany szef Banku Rezerw Federalnych USA, mówił, że będąc na miejscu Polski, trzy razy by się zastanawiał, czy przejście na euro będzie korzystne dla naszego kraju. Wiedział, co mówi. Realizacja tego zamiaru oznacza bowiem – według jego krytyków – m.in. wzrost cen, obniżenie emerytur i obniżenie poziomu życia, co rzecz jasna uderzy w obywateli. Oznacza także utratę podstawowego instrumentu suwerenności, uzależnienie od scentralizowanej i zbiurokratyzowanej gospodarki europejskiej oraz wyprowadzenie z Polski rezerw Narodowego Banku Polskiego. Te rezerwy to niebagatelna kwota kilkudziesięciu miliardów dolarów, która zostałaby przejęta przez Europejski Bank Centralny pozostający pod faktyczną kontrolą Niemiec i działający w interesie tego państwa oraz innych największych krajów UE.
Poza tym przybywa opinii o nadchodzącym upadku unijnej waluty. Jak informują serwisy ekonomiczne, część ekspertów podkreśla, że zadłużenie państw członkowskich rośnie, a wraz z nim koszty jego obsługi. Zdaniem Marca Fabera, znanego komentatora rynków finansowych, Grecja może być pierwszą kostką domina wyzwalającą proces upadku europejskiej waluty. O tym, że doświadczające dziś problemów państwa członkowskie Unii doprowadzą do upadku strefy euro, przekonany jest Charles Dumas, główny ekonomista cenionej londyńskiej agencji Lombard Street Research. – Im dłużej to trwa, tym bardziej bolesny będzie ostateczny upadek – mówił niedawno cytowany w mediach Dumas. Do piewców końca euro dołączył również sam wielki prof. Nouriel Roubini, ceniony amerykański ekonomista, który przewidział obecny kryzys. Według niego, w niedalekiej przyszłości dojdzie do upadku strefy euro. Przyznał, że nigdy nie był tak pesymistycznie nastawiony do przyszłości eurolandu.
No cóż, przyszłość pokaże, czy pesymiści – czyli dobrze poinformowani optymiści – mieli rację. Ale jak pokazuje historia, wiadomo, że ludzkie wymysły nie trwają wiecznie, więc oczywiste jest, że prędzej czy później nastąpi koniec wspólnej waluty europejskiej. Starożytni powiadali: „festina lente” (spiesz się powoli), więc może zamiast owczego pędu lepsze dla Polski jest wykorzystanie „renty opóźnienia”. Polega to na ominięciu tych etapów, które w krajach rozwiniętych się nie sprawdziły, by od razu skorzystać z optymalnych rozwiązań. Polski nie stać bowiem na branie udziału w ryzykownych przedsięwzięciach, które dla Polaków oznaczają łzy i wyrzeczenia.

Jan Maria Jackowski

Nasz Dziennik, 06. -07.02. 2010