3 marca przewodniczący Komisji Europejskiej José Barroso przedstawił w Brukseli dawno zapowiadaną strategię rozwoju gospodarczego Unii Europejskiej na lata 2010-2020. Po totalnym fiasku ogłoszonej szumnie w 2000 roku Strategii Lizbońskiej – która miała z UE uczynić eldorado – EU 2020 jest traktowana z przymrużeniem oka również przez eurokratów. Podobnie jak w czasach komunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej, w której nawet funkcjonariusze partyjni z obojętnością traktowali nowomowę kolejnych, ogłaszanych z pompą pięciolatek w RWPG kończących się niepowodzeniem. Taka już jest natura socjalizmu we wschodnim i zachodnim wydaniu.
Dziś powszechnie wiadomo, że prawie wszystkie cele Strategii Lizbońskiej nie zostały osiągnięte. Nie udało się zwiększyć do zapowiadanych 3 proc. PKB nakładów na badania i rozwój, bezrobocie zamiast się zmniejszyć, drastycznie wzrosło i obecnie wynosi już średnio 10 proc. w całej UE. Co charakterystyczne, katastrofę w realizacji Strategii Lizbońskiej przewidywano już w 2005 roku, gdy stwierdzono, że UE zamiast zmniejszać dystans do USA, to czyni odwrotnie i mrzonką jest uczynienie z niej w 2010 roku najszybciej rozwijającego się obszaru gospodarczego w świecie. Nie kto inny jak ten sam José Barroso w lutym 2005 r. przyznał, że cel Strategii Lizbońskiej nie był sformułowany „dobrze i wiarygodnie”.
Europa wciąż stoi przed ogromnymi problemami, w tym zwiększenia globalnej konkurencyjności i poradzenia sobie z zimą demograficzną, która oznacza starzenie się społeczeństw europejskich i ich wymieranie. Zamiast temu zaradzić przez wdrożenie efektywnych polityk rodzinnych i pronatalistycznych oraz powrót do wartości, które w przeszłości z Europy uczyniły najdynamiczniej rozwijający się kontynent świata, to proponuje się przedłużenie okresu pracy i zwiększenie stopy zatrudnienia z 69 do 75 proc. w 2020 roku. Androulla Vassiliou z Cypru, nowa komisarz resortu edukacji, kultury, wielojęzyczności i młodzieży, podkreślała jeszcze podczas styczniowych przesłuchań w Parlamencie, że zostaną ustalone „standardy edukacyjne”, które w świetle EU 2020 mają polegać na tym, że do 2020 roku aż 95 proc. dzieci między 3. a 5. rokiem życia pójdzie obowiązkowo do przedszkola, a ich matki zostaną zagnane do biur i fabryk. Taki odsetek dzieci nie uczęszczał do przedszkoli nawet w Związku Sowieckim.
Walka z kryzysem ma polegać na generowaniu ożywienia gospodarczego oraz rozpaczliwym ratowaniu chwiejącego się euro. Natomiast strategia rozwoju zakłada priorytet dla innowacji i badań naukowych oraz promowanie przyjaznej środowisku, „zielonej” gospodarki opartej na wiedzy i rozwoju kapitału ludzkiego. Założenie EU 2020 jest takie, że Azja ma zostać zdystansowana przez Europę, a Ameryka zdetronizowana jako gospodarczy lider świata. Cele EU 2020 brzmią zupełnie podobnie jak w zakończonej euroklapą Strategii Lizbońskiej. Eurokraci zamiast ratować Europę i rozwiązywać faktyczne przyczyny jej upadku, zachowują się jak orkiestra na Titanicu, której muzycy z niewzruszoną miną grali, gdy transatlantyk tonął.
EU 2020 ma być dyskutowana na szczycie w Brukseli pod koniec marca, a ostatecznie zatwierdzona na kolejnym szczycie w czerwcu. Już wiadomo, że nie obędzie się bez sporów i targów, bo zastrzeżenia zgłaszają Niemcy, Wielka Brytania, Francja. Z dokumentem nie zgadzają się także nowe państwa członkowskie, w tym Polska, gdyż filozofia strategii polega na podziale Europy na strefy dwóch prędkości: wzmacnianiu krajów starej Piętnastki kosztem rozwoju krajów słabszych. Dla Polski to dodatkowy problem, bo co prawda ogólne cele strategii nie zostaną zrealizowane, ale plan osłabienia potencjału naszego kraju, np. poprzez ostre limity ochrony środowiska i wstrzymanie środków na rozwój infrastruktury, zapewne tak. Bruksela nie pierwszy raz zachowuje się jak pewien człowiek, o którym napisano, że w swoim życiu robił rzeczy dobre i złe. Dobre robił źle, a złe – niestety – dobrze.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 06. – 07. 2010