Kiedy zaczną sie śmiać
Na początku XIX w. cesarz Napoleon Bonaparte prowadził wiele wojen. Działania militarne toczone na różnych frontach nie tylko pochłaniały bardzo wiele ofiar, ale stanowiły dla Francji również ogromne obciążenie ekonomiczne. Ministrem policji był Joseph Fouché, który żelazną ręką pilnował porządku, a miał w tym ogromne doświadczenie, bo podczas rewolucji francuskiej był odpowiedzialny za masowe mordy i stąd przylgnął do niego przydomek „kat z Lyonu”. Ciężar finansowania wojen został przerzucony na społeczeństwo. Po podniesieniu podatków cesarz pyta Fouchégo o nastroje. – Narzekają, Sire – odpowiada minister. – To można podnieść podatki. Na kolejnym spotkaniu znowu pada pytanie o nastroje. Fouché odpowiada: – Przeklinają, Sire. – Podnieście jeszcze bardziej podatki – rozkazuje cesarz. Po kolejnej fali podwyżek znowu pyta: – I jak nastroje? – Sire, śmieją się! Napoleon spochmurniał i wydał polecenie, by obniżyć podatki.
Ta anegdota ma przesłanie uniwersalne. Ukazuje starą zasadę socjotechniczną, że jeżeli społeczeństwa narzekają na rządzących, to nie jest jeszcze powód do obaw. Natomiast jeśli obywatele zaczynają się śmiać, to dla władzy zaczyna być bardzo groźne, bo oznacza, że sytuacja może się wymknąć spod kontroli. Ta prawidłowość dotyczy nie tylko systemów totalitarnych, które przy pomocy całego aparatu przymusu potrafiły zwalczać satyrę, ale również współczesnych demokracji. W czasach PRL kabarety były pod szczególnym nadzorem cenzury, a dowcipy o aparatczykach partyjnych opowiadano po cichu i w zaufanym gronie, bo za „polityczne” kawały można było trafić do więzienia. Dziś słyszymy o kryzysie w Grecji i bezprecedensowym „pakiecie ratunkowym” dla tego kraju, o kłopotach gospodarczych Hiszpanii, Portugalii, Irlandii, a niektórzy przepowiadają nieuchronny upadek euro, które jest bardziej walutą ideologiczną niż ekonomiczną. A to wszystko oznacza, że Unia Europejska będzie podwyższała podatki, tym bardziej że szefem tego tworu jest Herman Van Rompuy, zadeklarowany zwolennik wprowadzenia ogólnoeuropejskiego podatku.
O podwyższaniu podatków słyszymy również w Polsce. Pojawiła się koncepcja wprowadzenia podatku powodziowego. Kierowców już grabią spółki prywatne, które w imieniu gmin administrują fotoradarami traktowanymi przez lokalne władze nie jako środek zwiększenia bezpieczeństwa na drogach, lecz jako źródło uzupełniania budżetu. Rząd Donalda Tuska rozważa wprowadzenie tzw. zielonego podatku, czyli specjalnej przymusowej corocznej opłaty od właścicieli pojazdów. Skala podatku byłaby uzależniona od rocznika pojazdu. Im starszy – tym więcej płaciłby jego właściciel. Oznacza to, że dodatkowe obciążenie uderzyłoby przede wszystkim w uboższych obywateli, których nie stać na nowe samochody.
Specjalista od podatków i były wiceminister finansów prof. Witold Modzelewski twierdzi, że w Polsce ze względu na sytuację budżetu w niedługim czasie należy się spodziewać podwyższenia podatków. Szczególnie tych pośrednich, czyli VAT i akcyzy, co oznaczać będzie wzrost cen towarów i usług oraz nośników energii. Niewykluczone, że nasili się tendencja, by przeforsować podatek od wartości nieruchomości (katastralny), na co naciska lobby samorządowe, upatrując w nim znakomity sposób na zwiększenie budżetów gmin. Ponieważ większość Polaków jest właścicielami nieruchomości, więc prawie każda rodzina zostałaby znacząco uderzona po kieszeni.
Wszystko to razem oznacza, że wzrosną koszty życia, bo więcej będziemy płacili za wszystko, w tym również za artykuły niezbędne do życia. Już dziś poszerza się sfera ubóstwa. A co będzie w najbliższej przyszłości? Sytuacja jest zatem taka, że nie wiadomo, czy jeszcze narzekać, czy już zacząć się śmiać.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 29. – 30.05. 2010