Taktyka,zasady,dylematy
Już za tydzień ostateczna rozgrywka prezydencka. Dwaj pretendenci do Pałacu Prezydenckiego mobilizują wyborców i zabiegają o głosy nie tylko swoich dotychczasowych zwolenników, ale również kandydatów, którzy odpadli po pierwszej turze. Marek Jurek pół godziny po ogłoszeniu wstępnych wyników natychmiast zaapelował do swoich zwolenników o poparcie Jarosława Kaczyńskiego, Andrzej Olechowski wskazał na Bronisława Komorowskiego. Obaj kandydaci jednak najbardziej zabiegają o elektorat Grzegorza Napieralskiego. PO konsekwentnie od wielu miesięcy kokietuje „postępową” część SLD, a to proponując Włodzimierza Cimoszewicza na ważne stanowisko w Radzie Europy, a to umożliwiając start do PE ze swoich list Danucie Huebner, a ostatnio skutecznie przeprowadzając wybór Marka Belki na stanowisko szefa NBP.
O elektorat Grzegorza Napieralskiego zabiega też PiS i Jarosław Kaczyński. Dla wielu jego zdeklarowanych zwolenników zaskoczeniem może być zmiana retoryki. Od 21 czerwca zamiast określenia „postkomuniści” używane jest sformułowanie „lewica”. Paradoksem obecnej dwubiegunowej sceny politycznej jest to, że na wojnie PO – PiS najwięcej zyskuje ten trzeci. I trzeba przyznać, że lider SLD umiejętnie wykorzystał sytuację: spacyfikował opozycję we własnych szeregach i zręcznie podbija stawkę, lewarując się dzięki rozgrywce między Platformą a PiS. Do PO mu bliżej z powodów ideologicznych, a do Prawa i Sprawiedliwości ze względów socjalnych, a poza tym ma sojusz w telewizji publicznej, która – jak widać – skutecznie wypromowała Napieralskiego. Można powiedzieć, że tak jak Lech Wałęsa swego czasu opierał się na służbach i wzmacniał „lewą nogę”, za co był krytykowany przez środowisko obecnego PiS, tak logika obecnej sytuacji znowu promuje postkomunistów.
Poseł Artur Górski z PiS w swoim blogu napisał, że „Jarosław Kaczyński dryfuje w lewo. To jest retoryka wyborcza”. Po czym przytoczył swoją rozmowę z prezesem, który miał powiedzieć: „Najpierw musimy wygrać wybory i zdobyć władzę (…) a następnie zabierzemy się za realizację programu prawicowego”. Przejawem tej taktyki było powierzenie znanej z lewicowych poglądów Joannie Kluzik-Rostkowskiej funkcji szefowej sztabu wyborczego czy niejasne stanowisko w sprawie in vitro. Jednak prymat taktyki nad zasadami oraz wiarygodnością i instrumentalne podejście do głoszonego wcześniej programu są niebezpieczne. Bo centrum można nie zdobyć, a prawą flankę stracić. Korzystają na tym postkomuniści, bo dzięki doraźnym działaniom polityków, którzy tracą z pola widzenia długofalowe skutki swoich działań, uzyskują realny wpływ na rzeczywistość.
W tych wyborach nie do końca chodzi o to, co wydaje się na pierwszy rzut oka. Paradoks sytuacji polega na tym, że Donald Tusk ma wielki dylemat: wygrana Komorowskiego oznacza osłabienie jego pozycji i utworzenie w Pałacu Prezydenckim konkurencyjnego dla władzy premiera centrum wpływów. W środowiskach politycznych zbyt dobrze jest pamiętana „szorstka przyjaźń” miedzy Leszkiem Millerem i Aleksandrem Kwaśniewskim oraz wyniszczająca cicha wojna między „małym pałacem” (kancelaria premiera) i „dużym pałacem” (Kancelaria Prezydenta). Poza tym monopolizacja sceny politycznej przez PO otwierałaby perspektywę bardzo dobrego wyniku PiS w wyborach parlamentarnych i być może Jarosław Kaczyński zostałby ponownie szefem rządu, co lepiej służyłoby również sprawie pełnego wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej. Tak więc Donald Tusk może wcale nie być zainteresowany zwycięstwem Bronisława Komorowskiego.
Jarosław Kaczyński również stoi przed ogromnym dylematem. Zwycięstwo w wyborach prezydenckich zmniejsza szansę wygrania przez PiS wyborów parlamentarnych, czyli powrotu tej partii do władzy. Poza tym oznacza konieczność rezygnacji z fotela prezesa PiS i oddanie tej funkcji w ręce kogoś innego, np. Joanny Kluzik-Rostkowskiej. Taki scenariusz oznacza jednak rozpad tej partii, bo jej skrzydło prawicowe nie będzie firmowało lewicowo-liberalnego kierunku, jaki obrałaby ta formacja.
Z powodu mundialu wiele się teraz mówi o piłce nożnej. Legendarny trener Kazimierz Górski mawiał, że piłka jest okrągła, a bramki są dwie. I chodzi o to, by nie strzelić gola do własnej bramki.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 26. – 27.06. 2010