Peruka Woltera
Zaczął niezawodny Janusz Palikot, który znowu wytycza pole bitwy i ustawia armaty. Ten znany z obscenicznych i prowokacyjnych wystąpień poseł Platformy Obywatelskiej już dzień po wygranej Bronisława Komorowskiego oświadczył, że w tej kampanii Kościół przegrał z oświeceniem. W ten sposób opinia publiczna dowiedziała się nie tylko, że Kościół startował w wyborach, ale również, że wygrał je przedstawiciel oświecenia, czyli w domyśle jakiś wolnomyśliciel, a może nawet wolnomularz, który będzie czuwał nad właściwym kształtem Kościoła.
Czyżby zatem sztuka królewska miała zagościć w Belwederze wraz z panami w fartuszkach z cielęcej skórki? Janusz Palikot swoimi wypowiedziami i działaniami świadomie lub nieświadomie coraz bardziej szkodzi prezydentowi elektowi i osiąga efekt odwrotny do zamierzonego. Stawia bowiem swego faworyta w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Bo jeżeli Bronisław Komorowski nie odetnie się od wypowiedzi posła Platformy, pozostanie wrażenie, że „coś w tym jest”. Natomiast im bardziej będzie dementował rewelacje Palikota, tym bardziej będzie utwierdzał wielu obywateli w przekonaniu, że jednak nad siedzibą prezydenta unosi się symbolika cyrkla i trójkąta.
Po wypowiedzi szefa struktur PO na Lubelszczyźnie (gdzie akurat Bronisław Komorowski przegrał z Jarosławem Kaczyńskim) głos zabrał Sławomir Nowak. Oskarżył Kościół o to, że w kampanii wyborczej przekroczył „granice zaangażowania politycznego”. Jak czkawka wraca zatem dialektyczny sofizmat, że wiara to „sprawa prywatna”, a „Kościół należy zamknąć w kruchcie”. Oświeceniowe przesądy rozwinięte w czasach komunizmu poprzez zbitkę pojęciową o „mieszaniu się Kościoła do polityki” ożyły i postawiły nową głowę państwa na czele dziejowej misji „wyzwolenia Polski z okopów klerykalizmu”. A gdzie hasło „zgoda buduje”, skoro prominentni politycy obozu rządzącego chcą dyktować Kościołowi, co mu wolno, a czego nie wolno, i dążą do konfliktu między tronem a ołtarzem? Sądzą, że na takiej wojnie zbiją kapitał polityczny. Zapominają o starym przysłowiu: kto sieje wiatr, ten zbiera burzę.
W całej sprawie chodzi tak naprawdę o zakwestionowanie autonomii Kościoła oraz józefinizm, czyli podporządkowanie Kościoła władzy świeckiej. Charakterystyczne jest dla niektórych kręgów liberalnych i lewicowych stosowanie zasady Kalego: jak Kali kraść, to dobrze, jak Kalemu ukraść, to niedobrze. Gdy duchowni wypowiadają się krytycznie w sprawie tych aspektów życia publicznego, które są sprzeczne z nauczaniem Kościoła i podstawowymi prawami człowieka, na przykład w sprawie in vitro, które w rzeczywistości oznacza niszczenie życia ludzkiego, bywają oskarżani o „chomeinizm”, a w najlepszym razie „o przekraczanie granic” i „stawanie na przeszkodzie ludzkiemu szczęściu”. Gdy hierarchowie mówią o kwestiach wygodnych dla rządzących, to są chwaleni za „ważne i odpowiedzialne stanowisko”.
Kościół ma wielowiekowe doświadczenie w prowadzeniu pracy duszpasterskiej w różnych ustrojach, sytuacjach politycznych, społecznych i ekonomicznych. To określa odpowiedzialność i roztropność w wypowiedziach dotyczących problemów życia zbiorowego, które – jak każde działanie ludzkie – podlega również ocenie moralnej. Zbawcze przesłanie Ewangelii jest uniwersalne, a Kościół jest powszechny. Ludzie Kościoła, jako obywatele, znają bolączki dnia codziennego, obawy, lęki i nadzieje, a także problemy oraz jakość naszego życia politycznego. Kościół w Polsce miał również okazję zbyt dobrze poznać mentalność i bezwzględne dążenie do władzy środowisk ukształtowanych przez ideologię antyklerykalną, przez rewolucję francuską i bolszewicką. Współcześnie „święty ogień postępu” jest podsycany przez aktywistów rewolty 1968 roku i nową lewicę, już bez widocznych fartuszków, ale z tym samym poczuciem misji „wyzwolenia” ludzkości. I tak oto zakurzona peruka Woltera jest odkurzana przez kolejne pokolenia.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 10. – 11.07. 2010