Opublikowano w kategorii: Bez kategorii

Prawica w potopie doraźnej koniunktury

Czy polska prawica przyjmie kształt zachodnioeuropejskich chadecji, które są wytworem liberalnego establishmentu dążącego do utrzymania kontroli nad katolickim elektoratem?

Prawica w potopie doraźnej koniunktury

Rezygnacja przez partie prawicowe i centroprawicowe z obrony tradycyjnych wartości jest zjawiskiem ogólnoeuropejskim. Hiszpańska Partia Ludowa (PP), francuska Unia Ruchu Ludowego (UMP), z której wywodzi się prezydent Nicolas Sarkozy, niemiecka Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) zarządzana przez Angelę Merkel – to przykłady „oświeconej” nowoczesnej niby-prawicy, która niewiele różni się od partii lewicowo-liberalnych. Jeśli przyjrzymy się życiu politycznemu w Polsce po 1989 roku, to zobaczymy, że funkcjonowanie wielu spośród partii powołujących się na swoją prawicowość czy chrześcijańską inspirację może służyć jako ilustracja zachodnich doświadczeń.

Europejskie partie, które u swych początków odwoływały się do inspiracji chrześcijańskiej, funkcjonując w realiach demokracji liberalnej i próbując wkomponować się w ten system, doprowadziły do rozmycia fundamentów ideowo-programowych, na których zostały zbudowane. Poddały się zjawisku określanemu jako modernizm polityczny. Polega ono na uleganiu regułom liberalnej demokracji (odrywającej się coraz bardziej od wartości), które prędzej czy później prowadzą do relatywizmu moralnego. Potwierdza to przykład włoskiej partii chrześcijańsko-demokratycznej (przez całe dziesięciolecia głównej siły politycznej na Półwyspie Apenińskim) przenikliwie opisany przez prof. Rocco Buttiglionego.
W początkach włoskiej chadecji elektorat katolicki w sposób zasadniczy przyczynił się do budowy potęgi tej partii. Z czasem współpraca między wyborcami a Chrześcijańską Demokracją (Democrazia Cristiana) zaczęła przybierać niepokojącą formę. Otóż, przed każdymi wyborami pojawiał się ten sam scenariusz. W środowisku ludzi wierzących, nierzadko głosem hierarchii, wskazywano wyraźnie, że dobrze byłoby oddać głos na partię chadecką, która reprezentuje katolików świeckich. Następnie kandydaci z Chrześcijańskiej Demokracji próbowali pozyskać ten elektorat.
Ujawniała się jednak coraz bardziej charakterystyczna tendencja. Zgodnie z regułami partyjnej pragmatyki personalnej na listy wyborcze zaczęli trafiać kandydaci z klucza partyjnych układów, a nie osoby z formacją katolicką – często odmienne w poglądach od ośrodków wywierających wpływ na gremium kierownicze partii; stwarzające kłopoty, bo w kwestiach zasadniczych niesterowalne. W sytuacji, w której mniej więcej wiadomo, jakim poparciem cieszy się dana partia, o wyborze danego parlamentarzysty czy radnego decyduje de facto aparat partyjny, który umieszcza na liście danego kandydata. Elektorat w zasadzie staje wobec plebiscytu i jest użyty jako zakładnik sytuacji. W ten sposób dzięki wyborcom katolickim chadecja włoska odnosiła sukcesy. Ich passa nie przyczyniła się jednak do osadzenia rozwoju ekonomicznego na mocnym fundamencie etycznym. Na protesty opinii katolickiej, że nie są realizowane postulaty ludzi wierzących, ze strony chrześcijańskich demokratów padała zawsze ta sama odpowiedź: „Aby uchwalić dobrą ustawę zakazującą aborcji, broniącą rodziny, popierającą wolność szkolnictwa i tym podobne, trzeba mieć w parlamencie absolutną większość, którą Chrześcijańska Demokracja nie dysponuje. Katolicy muszą zatem w odniesieniu do tych kwestii poddać się i zgodzić na pozostanie w mniejszości”. W zamian od czasu do czasu organizowano manifestacje, protesty czy inne akcje podnoszące te tematy, by utrzymywać elektorat w przekonaniu, że chadecja odzwierciedla aspiracje ludzi wierzących. Pojawiła się również argumentacja, że chcąc w przyszłości uzyskać większy wpływ na przebieg wydarzeń, należy zabiegać o głosy niezdecydowanych. W ich pozyskaniu akcentowanie cech specyficznie katolickich byłoby przeszkodą. Ponadto pozostałe partie błyskawicznie zorientowały się, że nie uda im się zdobyć znaczącej części elektoratu katolickiego, i dlatego zabiegały o poparcie hałaśliwej antykatolickiej mniejszości, której wpływ na politykę stawał się dzięki temu nieproporcjonalny do ich rzeczywistej siły. I tak marginalizowany katolicki elektorat był coraz bardziej rozczarowany. Następowało rozmiękczenie oblicza partii wyraźnie odwołującej się do katolickiego rodowodu. Chadecja zaczęła się coraz mniej różnić od innych ugrupowań, a lata jej rządów były zarazem latami szalejącej sekularyzacji oraz ustawowego wprowadzenia rozwodów i aborcji.

Szarzy udają białych

Po kompromitacji idei lewicowych poprzez upadek komunizmu i załamanie socjaletatyzmu w wydaniu szwedzkim czy francuskim w środowiskach lewicowych zastanawiano się, jak wypromować taką „prawicę”, która zapewni establishmentowi inżynierii społecznej możliwość utrzymania kontroli nad tradycjonalistyczną częścią elektoratu, przy okazji utrzymując „dogmat” laickiego porządku. Można w tym celu przemalować sztandary, a także wyszukać wśród przeciwników ludzi „umiarkowanych” i skłonnych do „dialogu”. I tak szarzy udają białych, różowi szarych, a czerwoni różowych. Z jednej strony pseudoprawicowi politycy podkreślają: My odwołujemy się do katolickiej nauki społecznej i wyrażamy aspiracje ludzi wierzących, głosujcie więc na nas. A następnie, gdy dana partia czy grupa dzięki poparciu wyborców uzyska jakikolwiek wpływ na życie publiczne (nawet jeśli nie wejdzie do parlamentu, ale wyraża swoje stanowisko w wielu kwestiach), to okazuje się, że w stopniu niewielkim i selektywnie wygodnym realizuje wyborcze postulaty.
Platforma Obywatelska, choć w swoim programie powołuje się na inspirację chrześcijańską i „centroprawicowość”, w coraz mniejszym stopniu stara się ukryć, że Kościół traktuje czysto instrumentalnie, a wartości chrześcijańskie wybiórczo i relatywnie. W PO konsekwentnie pogłębiany jest proces palikotyzacji tej formacji, czyli jej przesuwania w stronę centrolewicy. Z kolei w Prawie i Sprawiedliwości, które ustami swoich liderów lubi podkreślać przywiązanie do zbudowanej na fundamencie chrześcijaństwa tradycji kultury polskiej, po drastycznym osłabieniu skrzydła konserwatywno-narodowego związanym z odejściem grupy Marka Jurka oraz śmiercią w katastrofie senatora Stanisława Zająca, zaczynają dominować dwie grupy. Pierwsza – liberalna, dąży do przekształcenia Prawa i Sprawiedliwości w niby-prawicę w wydaniu zachodnim, która w zasadzie niczym nie różniłaby się od „konserwatywnego” skrzydła PO. Druga – utożsamiana z gronem najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego z dawnego Porozumienia Centrum, według prof. Jacka Bartyzela z emocjonalnego patriotyzmu czyni wręcz religię, a w kontekście ostatnich wydarzeń można by nawet nazwać tę formację „partią pomnika”.

W poszukiwaniu istoty polityki

Wobec tych tendencji, dominujących we współczesnej demokracji liberalnej, szczególnego sensu nabiera zrozumienie tego, co oznacza „prawicowość”, by umieć oddzielić chaos semantyczny i doraźną koniunkturę od produktów prawicowopodobnych. Prawicowość życie człowieka odnosi do wymiaru transcendentalnego. Odwołuje się do sprawdzonych przez pokolenia wzorców i archetypów, takich jak: rodzina, własność, wolna gospodarka. Charakteryzuje się personalizmem, przywiązaniem do tradycji i autorytetów. Podkreśla stałość i niezmienność podstawowych wartości, które określają zasady stosunków i relacji międzyludzkich oraz poszanowanie autonomii osoby ludzkiej. By wiedzieć, kto jest kim i czym różni się „Civitas Dei” od „Civitas mundi”, pomocne są pytania o istotę polityki w środowiskach odwołujących się do prawicowości i inspiracji chrześcijańskiej. Co jest istotą polityki: czy wierność wyznawanym wartościom i głoszonemu programowi, czy relatywizm, pragmatyzm i zasada, że cel uświęca środki? Co to znaczy być politykiem-katolikiem w czasach demokracji liberalnej? Jakie są granice kompromisu, co jest celem polityki: roztropna troska o dobro wspólne czy wąski interes grupy partyjnej? Odpowiedzi na te pytania są szczególnie ważne, gdyż w dzisiejszej koncepcji polityki sukces i skuteczność są uznawane za „najwyższe dobro”. Władza odrywa się od służby dobru wspólnemu i determinuje stosunki między ludźmi, które polegają na tym, że jedna ze stron może w sposób trwały i zagwarantowany instytucjonalnie zmuszać drugą stronę do określonego postępowania oraz posiada środki zapewniające jej kontrolę tego postępowania. Społeczeństwo jest ujmowane nie jako wspólnota ludzka nakierowana na dobro drugiego człowieka, ale mechanistycznie, jako zbiór jednostek, które pozostają między sobą w nieustannym konflikcie. Wykorzystując te mechanizmy, ośrodki władzy narzucają społeczeństwom ateizm jako obowiązującą zasadę życia zbiorowego. Klasyk myśli politycznej Alexis de Tocqueville (1805-1859) w wydanej w 1840 r. książce „O demokracji w Ameryce” antycypował tendencje, które staną się dominujące w społeczeństwach masowych i w dzisiejszej Unii Europejskiej. Przestrzegał przed nowym despotyzmem powstałym na gruncie specyficznie skonstruowanej demokracji, w której osoba ludzka jest bezbronna wobec tyranii biurokracji, a nadmiernie rozbudowany aparat władzy prowadzi do zerwania naturalnych więzi społecznych i atomizacji. Francuski polityk i myśliciel pisał: „Widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi krążących w kółko, w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, którymi zaspokajają potrzeby swojego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest obojętny wobec cudzego losu. (…) Człowiek istnieje tylko w sobie i dla siebie, i jeżeli jeszcze ma rodzinę, to na pewno nie ma już ojczyzny”. Alexis de Tocqueville miał zdolności profetyczne. Już 170 lat temu przewidział to, co staje się naszym powszechnym doświadczeniem. Nie był zwolennikiem demokracji liberalnej, lecz przenikliwie i dalekosiężnie przepowiedział, że jej nastanie w Europie jest nieuchronne. Historia potwierdziła słuszność jego toku myślenia. Ponaddwustuletni praktyczny rozwój myśli liberalno-lewicowej doprowadził do sformułowania koncepcji funkcjonowania współczesnej demokracji. Konstruuje ona ideał społeczeństwa neutralnego światopoglądowo, pozbawionego wszelkich tożsamości kulturowych, narodowych, religijnych, w którym dzięki nauce i demokracji powstaje prawie idealna cywilizacja konsumpcji i postępu. W społeczeństwach następuje – przynajmniej w założeniu – wyzwolenie od cierpienia, religia zostaje wyparta z życia publicznego, a demokracja i polityka ulegają procesom sakralizacji. Wszystko jest względne, najwyższym trybunałem jest wiara w instancję rozumu, to, co niesprawdzalne, jest z założenia fałszywe. Do tego należy dodać bezwzględne zaufanie do autorytetu większości, fetysz sondaży i socjotechniki. Kto inny jeśli nie prawdziwie prawicowe partie mają położyć kres takiej wizji świata i polityki?

Jan Maria Jackowski

Nasz Dziennik, 15.09.2010