Zabrakło męża opatrznościowego
16 września – dwa dni po święcie Podwyższenia Krzyża Świętego – szef Kancelarii Prezydenta w asyście kilku funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu chyłkiem zabrał krzyż sprzed Pałacu Prezydenckiego. Doszło do bezprecedensowego wydarzenia, od którego będzie zależało, czy obecność na polskiej ziemi dziesiątków tysięcy krzyży w przestrzeni publicznej nie zostanie zakwestionowana. Tym bardziej że najbardziej na „wojnie polsko-polskiej” między PO a PiS zyskuje lewica, która ma przecież wypisany na sztandarach fundamentalizm laicki i nie ukrywa, że dąży do powrotu do władzy i do ateizacji Polski.
Usunięcie krzyża zostało poprzedzone działaniami służb mundurowych i porządkowych, które przypominały najbardziej ponure chwile z historii Polski. Przeciwko obecności krzyża i garstce ludzi czuwających został użyty rządowy i samorządowy aparat państwa. Już miesiąc temu ustawiono bariery na Krakowskim Przedmieściu i wyłączono z ruchu pieszego fragment chodnika. Okolice Pałacu Prezydenckiego były przeczesywane przez wzmocnione patrole policji i straży miejskiej oraz funkcjonariuszy po cywilnemu. Pojawili się prowokatorzy, którzy atakowali ludzi modlących się i byli spolegliwie traktowani przez służby mundurowe. Dochodziło do gorszących scen i dokonywano czynów o charakterze profanacji.
Sama akcja usunięcia krzyża, jak oświadczył szef Kancelarii Prezydenta, była dokonana za wiedzą i zgodą Bronisława Komorowskiego i prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz-Waltz, ale nie zostały o niej powiadomione władze kościelne. Ponieważ Platforma Obywatelska jest partią rządzącą w kraju i w stolicy, a konflikt wokół krzyża został sprowokowany przez Bronisława Komorowskiego (który obecnie chowa się za plecami ministra Jacka Michałowskiego), więc ta partia bierze pełną moralną i polityczną odpowiedzialność za działania przypominające, niestety, czasy komunistyczne. Obecna władza nie potrafiła zorganizować przeniesienia poświęconego przez ks. Stanisława Małkowskiego krzyża w sposób godny i nienaruszający uczuć ludzi wierzących, tylko posłużyła się podstępem i siłą. Zamiast dialogu i konstruktywnych działań podsycano konflikt i eskalowano agresję, wykorzystując krzyż jako propagandowy oręż, by wymazać z naszego życia zbiorowego pamięć o tragedii smoleńskiej.
Reminiscencje historyczne nasuwają się same. Komuniści usuwali krzyż w Nowej Hucie, a w okresie stanu wojennego SB likwidowała Krzyż Katyński na Powązkach czy Krzyż Papieski ułożony spontanicznie przez warszawiaków na dzisiejszym placu Piłsudskiego. Tyle że tamte działania podejmowały władze kraju zwasalizowanego przez Moskwę, które manifestowały programową wrogość do katolickiej tożsamości Polski. Teraz mamy ponoć suwerenność i wolność, a u władzy są ludzie, którzy podkreślają swoją religijność. W czasach komunistycznych był jednak Prymas Tysiąclecia, arcybiskup gnieźnieńsko-warszawski, Stefan kardynał Wyszyński, który przeprowadził Ojczyznę i Kościół przez ciemną noc komunizmu także dlatego, iż wiedział, że każda sprzeczna z prawem Bożym doktryna, antyhumanistyczny miazmat oparty na kłamstwie, sprzeniewierzający się Prawdzie, musi upaść. W tej posłudze Kościoła człowiekowi i Narodowi istotną okolicznością było, że kręgom niechętnym Kościołowi nie udało się wówczas rozbić jedności między hierarchią, kapłanami i wiernymi przez uruchomienie skutecznej „katolickiej” piątej kolumny.
Dziś zabrakło męża opatrznościowego. Nasuwa się pytanie, dlaczego 3 sierpnia nie wystarczyło mądrości, odwagi, zrozumienia powagi sytuacji i jej dalekosiężnych skutków? Zostałby rozwiązany konflikt, sprowokowany przez władzę świecką, który niepotrzebnie dzieli Polaków, generuje antykatolicyzm i jest bardzo bolesny dla ludzi wierzących. Brak zdecydowanej postawy władzy kościelnej właściwej dla miejsca wydarzeń spowodował, że władza świecka – ignorując Kościół – wzięła sprawy w swoje ręce i dokonała czynu, który bardzo niedobrze kojarzy się historycznie i otwiera drogę do usuwania w Polsce krzyży z przestrzeni publicznej.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 18. 19.09. 2010