Pod dyktando Moskwy
Sposób postępowania władz polskich w sprawie badania przyczyn katastrofy smoleńskiej doprowadził do skompromitowania Polski na arenie międzynarodowej. Zgoda na zastosowanie konwencji chicagowskiej była wydana – co w końcu przyznał premier Donald Tusk – pod dyktando Moskwy. Następnie Rosjanie bardzo sprytnie zwekslowali prowadzenie śledztwa na MAK, który oficjalnie nie jest stroną konwencji chicagowskiej i według Kremla jest instytucją całkowicie niezależną od rosyjskich władz. Dlatego zaprezentowana wersja raportu jest ostateczna i niezmienna, a władze Rosji twierdzą, że nie miały żadnego wpływu na jego zawartość, choć dokument MAK powstał na ewidentne zamówienie polityczne Moskwy.
Spóźnione przynajmniej o jeden dzień (podczas gdy media światowe z lubością linczowały Polskę, przyjmując w pełni rosyjską wersję wydarzeń) wymachiwanie szabelką przez szefa polskiego rządu i domaganie się poprawienia raportu to rozpaczliwa próba ratowania nieudolnych i uległych wobec Rosji decyzji polskiego rządu z kwietnia ubiegłego roku. To również socjotechniczne odwracanie uwagi od faktu, że liderzy PiS od początku mieli rację, gdy przestrzegali przed naiwną wiarą w dobrą wolę Rosjan i krytykowali służalczą ustępliwość polskich władz wobec Moskwy. Oczywiste się staje, co postulował m.in. pełnomocnik syna śp. Anny Walentynowicz mecenas Stefan Hambura, że o wiele lepsze byłoby choćby wspólne polsko-rosyjskie śledztwo na podstawie porozumienia między naszymi państwami w sprawie ruchu samolotów wojskowych i wspólnego wyjaśniania katastrof z 1993 roku. Wówczas strona polska mogłaby aktywnie współuczestniczyć w pracach komisji wyjaśniającej okoliczności katastrofy.
Dziś król jest nagi. Okazuje się, że struktury odpowiedzialne za transport najważniejszych osób w państwie nie są w stanie zapewnić im bezpieczeństwa. Okazuje się również, że rząd nie potrafi w sposób zdecydowany dopilnować właściwego przeprowadzenia badania przyczyn katastrofy, zadbać o majestat Rzeczypospolitej, która utraciła w bezprecedensowej katastrofie głowę państwa oraz wybitnych przedstawicieli elit politycznych, wojskowych, kulturalnych i społecznych, a także nie jest w stanie strzec prestiżu naszego państwa na arenie międzynarodowej. Niemcy, Francja, Czechy, USA, Izrael, Rosja i każdy pilnujący swoich interesów kraj w sytuacji utraty prezydenta i przedstawicieli kierowniczych struktur państwa podjąłby odpowiednie kroki. Obecny rząd ukazał swą niekompetencję i niezdolność do reprezentowania polskiej racji stanu.
Nigdzie poza Polską nie zdarzyło się, aby katastrofie uległ samolot przewożący pierwszego obywatela. Tego typu loty są najbezpieczniejsze z możliwych i każdy poważny kraj z najwyższą starannością dba o zdrowie i życie swoich VIP-ów. Tymczasem w Polsce mieliśmy serię wydarzeń, które ukazują w całej pełni bylejakość państwa. 10 kwietnia 2010 r. była katastrofa smoleńska, a w 2003 r. w wypadku lotniczym o mało nie zginął ówczesny premier Leszek Miller. Doszło do serii awaryjnych lądowań i awarii statków powietrznych służących do transportu najwyższych przedstawicieli władzy. W 1999 r. marszałek Senatu Alicja Grześkowiak przeżyła dramatyczne awaryjne lądowanie w Arabii Saudyjskiej, gdy rządowy jak uległ uszkodzeniu. W 2004 r. nastąpiło awaryjne lądowanie samolotu z premierem Markiem Belką w Chinach w drodze do Wietnamu, w grudniu 2005 r. awaria maszyny uniemożliwiła wylot z Wiednia prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, a w grudniu 2008 r. awaria samolotu zatrzymała prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Mongolii podczas jego lotu z wizytą do Japonii.
Koń, jaki jest, każdy widzi. Zaistniała sytuacja obnażyła z brutalnym tragizmem słabość państwa polskiego. Okazało się, że jednym z największych polskich problemów jest niezdolność elit rządzących do naprawy chorego państwa i budowania Polski na miarę aspiracji i oczekiwań Polaków. I dlatego potrzebne są zmiany.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 15. – 16.01. 2011