Arabska Wiosna Ludów
Tunezja, Egipt, Algieria, Oman, Jordania, Jemen – co dalej będzie się działo na Bliskim Wschodzie? Masowe i gwałtowne demonstracje początkowo były protestem przeciwko biedzie i wysokiemu bezrobociu, obecnie miliony ludzi chcą upadku antydemokratycznych reżimów rządzących za pomocą bagnetów. Z Arabskiej Wiosny Ludów bardzo niezadowoleni są wszyscy ci, którzy takie kraje jak Egipt traktują jak wakacjowiska na gorących plażach za tanie pieniądze. Chcieliby, aby łamiące prawa człowieka, skompromitowane i skorumpowane dyktatury i półdyktatury nadal rządziły, jeśli za 300 dolarów przez tydzień będzie można w otoczonych morzem nędzy luksusowych kurortach poczuć się choć przez chwilę jak milioner… Problem jest jednak znacznie szerszy i głębszy, a to, co zostało zapoczątkowane w Tunezji i rozlewa się na kolejne kraje regionu, jest zapowiedzią zmiany obecnego status quo.
Zaniepokojone sytuacją są państwa zachodniej Europy, ale znacznie bardziej nerwowo jest w Waszyngtonie, a w Tel Awiwie pojawiają się już wizje katastroficzne. Reżim prezydenta Egiptu Hosniego Mubaraka zwalczał bowiem islamistów i przestrzegał pokoju z Izraelem z 1979 roku. Jego upadek będzie oznaczał przejęcie władzy przez Bractwo Muzułmańskie, najsilniejsze i najlepiej zorganizowane ugrupowanie opozycyjne, które jest przeciwnikiem państwa żydowskiego. Jeśli dotychczasowy sojusznik stanie się wrogiem, pozycja Izraela w regionie bardzo osłabnie, bo będzie otoczony przez samych wrogów i Tel Awiw nie będzie mógł już prowadzić polityki siły i faktów dokonanych, ale zostanie zmuszony do ustępstw wobec Palestyńczyków i świata arabskiego.
Amerykanie są poirytowani, bo zagrożony jest ich strategiczny sojusznik w regionie, z którego pochodzi większość światowych zasobów ropy naftowej. Poza tym sypie się polityka hipokryzji uprawiana od lat, która polegała na wspieraniu nawet krwawych satrapów (np. Saddama Husajna w Iraku), byleby nie dopuścić do władzy islamistów. Przy czym to wszystko odbywało się w sztafażu frazesów o wolności, demokracji i prawach człowieka. Ta obłuda i tzw. pragmatyzm powodują, że najsilniejsze państwo Zachodu, które zostało zbudowane na fundamencie chrześcijańskim, gorliwie wspiera antychrześcijańskie rządy Saudów w Arabii Saudyjskiej. Tym samym działa przeciwko cywilizacji, bo i tak prędzej czy później islamiści dojdą do władzy. I będą tym silniejsi, im bardziej Zachód ulegnie dyktaturze relatywizmu, będzie antyreligijny, niemoralny i w pogańskim tańcu samozniszczenia będzie niszczył własne chrześcijańskie korzenie.
Waszyngton nie miałby żadnych skrupułów moralnych, by prezydentem Egiptu został Osama bin Laden (przez wiele lat najlepszy współpracownik USA), o ile zagwarantowałby utrzymanie dotychczasowego porządku. Pamiętny zamach z 11 września 2001 r., nie tylko w Europie Zachodniej, ale także w Stanach Zjednoczonych komentowano w kontekście oporu przed polityczną, ekonomiczną i militarną ekspansją USA. Atak przedstawiano jako reakcję świata islamskiego na imperializm polityczny i kulturowy, na makdonaldyzację kultury, terror Hollywood, Disneya i MTV. Do powstania ruchów islamistycznych przyczynił się bowiem Zachód, spuścizna kolonializmu wraz z oświeceniową koncepcją państwa świeckiego, w którym prawo oderwane jest od moralności. Pojawił się klimat do narodzin idei Zachodu jako wielkiego szatana z jego ideologią państwa laickiego, a więc bezbożnego, i na to powstała reakcja w postaci tzw. fundamentalizmu. Najlepszym lekarstwem dla Zachodu jest powrót do moralnej polityki i chrześcijańskich korzeni cywilizacji. Walka z krzyżem zawsze promuje półksiężyc.
W świetle tej refleksji mielibyśmy do czynienia ze zderzeniem Pax Americana przekształcającym się w Pax Civilitatis z ummą, czyli uniwersalną wspólnotą religijną opartą na prawach szariatu. Atakując cele w Ameryce i spodziewając się kontruderzenia, autorzy zamachu z 11 września chcieli doprowadzić do polaryzacji islamskiego świata: na tych, którzy są za ustanowieniem ummy, i na reżimy arabskie będące w sojuszu z USA, a to miałoby przyspieszyć wybuch rewolucji na Bliskim Wschodzie. Czyżby zatem Arabska Wiosna Ludów blisko 10 lat po zamachu na World Trade Center była realizacją tego scenariusza?
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 05. – 06.02. 2011