Wulgaryzmy za publiczne pieniądze
Już od dawna językoznawcy i ludzie ceniący kulturę języka zwracają uwagę na coraz powszechniejsze pojawianie się wulgaryzmów w przestrzeni publicznej. To zjawisko jest fragmentem większej całości, coraz bardziej ofensywnego chamstwa, agresji, przemocy. Dawniej ordynarne słownictwo było używane przez ludzi prymitywnych, z marginesu społecznego, środowisk przestępczych i patologicznych. Dziś słowa nieprzyzwoite i dosadne są uniwersalnym narzędziem komunikacji. Wulgaryzmy urastają do miana sztuki, gdy są umieszczane jako graffiti na murach budynków i wagonach kolejowych. Siarczyste i dosadne zwroty są traktowane jako przerywniki w zdaniu oraz wytrychy oddające całą gamę odczuć oraz stanów emocjonalnych, i są masowo używane w wielu środowiskach, zwłaszcza ludzi młodych. W kręgach tzw. elit „rzucanie mięsem” jest uznawane za przejaw dobrego tonu i nowoczesności, a także za wyraz przekory i prowokacji. Mamy telewizyjnych showmanów, którzy w programach telewizyjnych uwielbiają epatować obscenicznym słownictwem, mamy wulgaryzmy w literaturze, w kinie, w malarstwie, słyszymy przekleństwa z ust uniwersyteckich profesorów i „autorytetów moralnych”.
Ostatnio moda na wulgaryzmy pojawiła się w projektach promocyjnych realizowanych ze środków publicznych, czyli z podatków Polaków. Oto Ambasada Rzeczypospolitej Polskiej w Berlinie wydała komiks z godłem Polski na okładce mający promować „w niekonwencjonalny sposób” polską kulturę. W jednym z komiksowych opowiadań, w którym akcja rozgrywa się w więzieniu, gdzie ma się odbyć koncert artysty o rysach Fryderyka Chopina, pojawiły się wyjątkowo wulgarne zwroty. Żeby nie było wątpliwości, broszura została wydana, łącznie z wulgaryzmami, w języku polskim i niemieckim. Inny przykład. Oto resort kultury sponsorował billboardy, rzekomo dzieła sztuki, które się pojawiły w pięciu miastach Polski, z hasłem „Zimo, wyp…j”. Autorka tej pracy broniła się, twierdząc, że do swoich prac wybrała napisy pojawiające się na murach miast, które uznała „za najbardziej trafione”. Rzecznik Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odmówił podania wysokości dotacji państwowej na ten projekt.
Spółka z 93-proc. udziałem Skarbu Państwa, jaką są Polskie Linie Lotnicze LOT SA, również uległa modzie na wulgaryzmy. Internetowa kampania reklamowa tej firmy na rynku niemieckim prezentuje Polskę, a szczególnie Kraków i Warszawę – jak to określili posłowie PiS – jako raj dla seksturystyki oraz „kraj sztuki, homoseksualistów i butikowych hoteli”. Posłowie Jerzy Polaczek (b. minister infrastruktury) i Kazimierz Michał Ujazdowski (b. minister kultury i dziedzictwa narodowego) domagali się na konferencji prasowej w Sejmie dymisji prezesa PLL LOT za tę skandaliczną kampanię reklamową. „Żaden publiczny przewoźnik w Europie nie reklamuje się w sposób tak skandaliczny, obraźliwy i degradujący własny kraj. (…) Żądamy od ministra Grada wyciągnięcia wszystkich konsekwencji personalnych i sprawdzenia, czy tego typu praktyki nie są kontynuowane” – stwierdził Kazimierz Michał Ujazdowski.
Komentując takie przypadki, prominentni przedstawiciele państwa używają argumentu, iż „artyści mają trochę większe prawa w swojej twórczości”. To jest niebezpieczny sofistyczny argument, bo zgodnie z tą logiką można powiedzieć, że dziennikarze mają większe prawa i mogą podawać kłamliwe informacje, bo działają „w interesie społecznym”, a gwałciciele mają większe prawa, bo przemoc wobec ich ofiar jest przejawem „specyficznej ekspresji”. Wulgaryzmy w przestrzeni publicznej stanowią naruszenie norm współżycia społecznego. Są przejawem przemocy i agresji emocjonalnej. Stanowią wykroczenie przeciwko kulturze i naruszają prawo człowieka do życia w niezatrutej przestrzeni. Wspierane funduszami publicznymi przez państwo stają się opresyjnym, antykulturowym wzorcem zamieniającym otaczającą nas rzeczywistość w szambo. Tymczasem ustawa o języku polskim nakłada na konstytucyjne władze Rzeczypospolitej obowiązek ochrony języka polskiego i przeciwdziałania jego wulgaryzacji.
Nasz Dziennik, 26. – 27.02. 2011