Nie kijem go, to pałką
Dyskusja o energetyce atomowej przy okazji tragicznych wydarzeń w Japonii uświadamia, w jakiej sytuacji znalazła się Polska. Dysponując ogromnymi złożami naturalnych surowców energetycznych, takich jak np. węgiel, które mogą zapewnić samowystarczalność na ponad 100 lat, nasz kraj – poprzez nieudolność i niekompetencję, a może i świadome działanie własnych władz – został uzależniony od potężnego lobby atomowego. I to w dwojaki sposób, zgodnie z zasadą: nie kijem go, to pałką.
Zarówno PiS, jak i PO są odpowiedzialne za zgodę na niekorzystne dla Polski limity emisji CO2 i sposób liczenia redukcji poziomu tych emisji. Kwoty i restrykcyjne opłaty za ich przekroczenie były lobbowane w Unii Europejskiej przez kompleks atomowy, który metodami przymusu administracyjnego chciał zabezpieczyć swoje interesy i wymusić realizację kolejnych elektrowni atomowych, rzekomo nieszkodliwych dla środowiska. W ten sposób Polska jest zmuszana do likwidowania swej stworzonej z takim wysiłkiem przez trzy pokolenia energetyki, opartej w 90 proc. na paliwach kopalnych. Już w 2013 roku ceny energii w Polsce wzrosną o przynajmniej 23 proc., a do 2020 roku realizacja pakietu klimatycznego będzie kosztowała miliardy euro, czyli kilka procent PKB. Wpłynie to wyjątkowo negatywnie na polską gospodarkę, która zamiast się rozwijać, będzie się zwijała. Kieszenie Polaków zostaną wydrenowane, a nasz kraj zostanie zepchnięty na pozycję strefy półkolonialnej.
To był kij, a pałką jest program atomowy. To propagandowe mity, że energia atomowa jest bezpieczna, nieszkodliwa dla środowiska, że jest tania i uniezależnia nas energetycznie. Po pierwsze, Polska nie ma własnych wystarczających złóż uranu, więc elektrownie atomowe wcale nie oznaczają uniezależnienia surowcowego, wręcz odwrotnie – uzależnienie od zagranicznego dostawcy paliwa jądrowego i odbiorcy odpadów radioaktywnych. Po drugie, energia atomowa wcale nie będzie tańsza, bo koszt budowy takiej elektrowni jest gigantyczny i musi się zwrócić, a poza tym trzeba policzyć astronomiczne koszty jej utylizacji po zakończeniu eksploatacji i użytkownik końcowy – czyli każdy odbiorca energii – musi za to wszystko zapłacić. Elektrownie jądrowe na świecie produkują zaledwie ok. 15 proc. energii elektrycznej, zużywając ponad 70 proc. środków przeznaczonych w skali światowej na rozwój energetyki. Po trzecie, w Unii Europejskiej, zwłaszcza po tragedii japońskiej, pojawiają się wątpliwości natury ekologicznej, zdrowotnej i psychologicznej.
Według Eurobarometru, tylko 12 proc. Europejczyków popiera ten sposób pozyskiwania energii elektrycznej, co między innymi wynika z faktu, że w promieniu 100 km od elektrowni jest odnotowywanych więcej przypadków zachorowań na raka.
Znamienne, że Niemcy rozważają program zamknięcia swoich elektrowni atomowych do 2020 roku, a do 2040 roku chcą pozyskiwać energię wyłącznie z czystych źródeł odnawialnych. Czyżby złom po ich instalacjach – podobnie jak obecnie toksyczne odpady – miał trafić do Polski? Zastanawiając się nad pytaniem, kto jest zainteresowany, by w Polsce budować elektrownie atomowe, trudno nie zauważyć, że wielkie niemieckie i francuskie koncerny atomowe chcą się obłowić kosztem Polski i Polaków. Dlaczego zatem polskie władze nie wykorzystają obecnej ogólnoeuropejskiej debaty o przyszłości energetycznej Europy, by wycofać się z programu budowy elektrowni atomowych? Dlaczego nie zainicjują w UE dyskusji o szkodliwości pakietu klimatycznego? Dlaczego nie postawią na program modernizacji energetyki węglowej, by była mniej szkodliwa dla środowiska, i dlaczego nie postawią na energetykę ze źródeł odnawialnych?
Teraz jest dobry moment, by próbować naprawić piramidalne błędy z ostatnich lat i zadbać o polskie interesy. Nawet Jerzy Buzek z PO, przewodniczący PE, stwierdził, że sytuacja w Japonii zmienia sposób myślenia, i oświadczył: „Będą przeanalizowane plany długofalowe w zakresie energetyki w Unii Europejskiej i na całym świecie. Jedną z możliwości jest powrót do paliw kopalnych w nowej formule”.
Brak takich działań będzie oznaczał zgodę na kolonizację Polski. Bo współcześnie kraje podbija się nie armią, ale regulacjami międzynarodowymi.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 19. – 20.03. 2011