Tuskozona
Ostatnio modne są dwuczłonowe zbitki słowne. Przy okazji kryzysu wspólnej waluty dowiedzieliśmy się, że synonimem strefy euro jest „eurozona”. Nawiązuje to bardzo wymownie językowo do faktu, że najważniejszym gospodarczo i politycznie krajem strefy euro są Niemcy, które coraz bardziej Unię Europejską traktują jak swoją własność oraz instrument dominacji na naszym kontynencie.
W ostatniej kampanii wyborczej w Polsce pojawiły się luksusowe autobusy nazwane „tuskobusami”. To sformułowanie miało podkreślić, kto jest absolutnym liderem Platformy Obywatelskiej, choć celem propagandowym było ukazanie premiera jako sympatycznej i bliskiej ludziom osoby, która z troską pochyla się nad losem zwykłych obywateli. A jak nazwać tworzenie strefy dominacji absolutnego zwycięzcy ostatnich wyborów Donalda Tuska na scenie krajowej? Może mianem tuskozony zdefiniowanej jako tworzenie strefy, w której następuje koncentracja władzy w rządzącej partii i w państwie w rękach jednej osoby?
Minęły już trzy tygodnie od wyborów, a opinia publiczna nadal nie wie, jaki będzie program nowego rządu i jakie będą jego priorytety. Ba, mówi się, że największym wyzwaniem jest krążący nad Europą i światem straszliwy kryzys, ale nie wiadomo, w jaki sposób stary-nowy rząd zamierza walczyć z jego skutkami, choć wiadomo, że projekt budżetu na 2012 rok jest nierealistyczny, brakuje w nim na pokrycie zaplanowanych wydatków wiele dziesiątków miliardów. Lecz to nie koniec znaków zapytania. Nie wiadomo nawet, z kim zwycięska PO będzie tworzyła wspólny rząd, nie wiadomo, którzy z puli „sprawdzonych” ministrów pozostaną w rządzie, a którzy z niego odejdą.
Za to media prorządowe uprawiają propagandową kampanię odwracania uwagi. Zaraz po wyborach opinia publiczna była epatowana wojną z krzyżem wypowiedzianą przez Janusza P. i jego ugrupowanie. Następnie był eksploatowany „wątek rozliczeń” w PiS, który zapewne w przyszłym tygodniu zostanie na chwilę wygaszony ze względu na „święto zmarłych” (swoją drogą, to pogańska nazwa rodem z PRL, która w mediach laickich nadal jest hołubiona). Dwa dni temu, a więc na kilka dni przed Wszystkimi Świętymi i Zaduszkami, znowu nastąpił powrót do motywu „wojny z krzyżem”. Odwracanie uwagi oraz propaganda sukcesu będą chwytami socjotechnicznymi stosowanymi tak długo, jak długo Platforma Obywatelska będzie u władzy. A wszystko po to, by ukryć fakt, że rząd Donalda Tuska będzie pozorował działania i nie będzie się zajmował naprawianiem państwa polskiego. Znamy to z poprzedniej kadencji: wiele zapowiedzi i obietnic, ale bez pokrycia.
Za to słyszymy, że w zwycięskim obozie władzy trwają personalne gry i zabawy. Grzegorz Schetyna, by zejść z linii strzału, wyjechał na urlop i zanurzył się niczym okręt podwodny na głębokość peryskopową, by monitorować to, co się dzieje na powierzchni, i w odpowiedniej chwili się wynurzyć. Być może liczy, że dążenie premiera, by objąć ważne stanowisko w Unii Europejskiej stworzy szanse na „nowe otwarcie”. By ten cel osiągnąć, Donald Tusk, kosztem naszych narodowych interesów, jest uległy wobec kanclerz Niemiec i prezydenta Francji, a z drugiej strony dąży do maksymalnej koncentracji władzy w państwie w swoich rękach. Gdy patrzymy na to, co się dzieje w Polsce, trudno nie odnieść wrażenia, że nie chodzi o wspólne dobro, ale o tuskozonę, czyli hegemonię jednego człowieka.
Jan Maria Jackowski
Nasz Dziennik, 29. – 30.10. 2011