Bardzo popularnym pojęciem w obiegu publicznym jest sformułowanie „zrównoważony rozwój”. Na ogół ten termin kojarzy się pozytywnie, bo jego oficjalnie zadeklarowanym celem jest taki „rozwój, w którym potrzeby obecnego pokolenia mogą być zaspokojone bez umniejszania szans przyszłych pokoleń na ich zaspokojenie”. Jednak za tym szczytnym celem kryją się koncepcje i bardziej zakamuflowane cele, które są wyjątkowo groźne. Bowiem pod hasłami ekologii, walki o klimat i ocalenie zasobów Ziemi proponowane działania mające na celu dokonanie dekonstrukcji obecnego światowego porządku społecznego, ekonomicznego, naukowego czy kulturowego, a klamrą spinającą te zmiany ma być depopulacja, czyli ograniczenie ludności świata.
Niektórzy eksperci twierdzą: im więcej ludzi na świecie, tym wyższy poziom emisji CO2 i proponują jako lekarstwo ograniczenie liczby ludzi. W ten sposób uzasadniana autorytetem nauki teoria mająca na celu rzekome uratowanie świata od zagłady służy przeprowadzaniu na gruncie międzynarodowego prawa programów proaborcyjnych i proeutanazyjnych oraz wdrożenia polityki antynatalistycznej i depopulacyjnej. Dawniej te teorie były uzasadniane hasłami walki z głodem i ubóstwem, dziś modna jest motywacja ekologiczna.
Pod szczytnym hasłem ochrony naturalnego środowiska kryje się próba wprowadzenia obowiązkowego limitowania ludności świata. Radykalni ekolodzy winą za tak zwane globalne ocieplenie obciążają człowieka, co prowadzi do „oczywistego” wniosku, że dla przyszłości świata byłoby najlepiej żeby ludzie zniknęli, a wtedy zostanie uratowana nasza planeta. Charakterystyczna dla tego sposobu mylenia była wypowiedź Jane Goodall, brytyjskiej badaczki życia szympansów w Afryce. Dwa lata temu, podczas Światowego Forum Ekonomicznego w Davos, stwierdziła, że nie byłoby problemów z klimatem gdyby ludność świata utrzymywała się na poziomie sprzed 500 lat, to znaczy ok 500 milionów ludzi, czyli o blisko 7 miliardów mniej w naszych czasach.
Jej wypowiedź wpisuje się w narrację z listopada 2019 r., w której ponad 11 tysięcy naukowców podpisało się pod raportem World Scientists’ Warning of a Climate Emergency, wzywającym do zmniejszenia światowej populacji w celu zwalczania „zmian klimatycznych”. Co roku lista sygnatariuszy się wydłuża i w 2021 r. dołączyło kolejnych 2,8 tys. osób. Inicjatorem raportu jest m.in. prof. William J. Ripple z Uniwersytetu Stanowego w Oregonie. W dokumencie stwierdza się, że „trzeba ustabilizować, a idealnie byłoby stopniowo redukować populację światową”. Do tych tez powrócono w 2021 roku podkreślając, że co prawda pandemia zmniejszyła zużycie energii z paliw kopalnych oraz emisję dwutlenku węgla, emisję dwutlenku węgla na mieszkańca i w transporcie lotniczym, ale „spadki te mają charakter przejściowy, ponieważ szacunki pokazują, że wszystkie te zmienne ponownie znacząco wzrosną”. I w pkt. 6 zaleceń podkreślono, że tym bardziej należy „stopniowo zmniejszać populację”. W tym celu postuluje się, by obniżać płodność poprzez umożliwienie powszechnego dostępu do wszelkich środków planowania rodziny, w tym aborcji oraz ustanowienie powszechnej równości genderowej.
Te koncepcje to nic nic nowego. Od lat zalecenia polityki antynatalistycznej i depopulacyjnej spotykamy, w zmodyfikowanej i często zawoalowanej formie, w oficjalnych dokumentach Narodów Zjednoczonych i agend tej organizacji. Tradycja maltuzjańska i eugeniczna legła u zarania ONZ. W 1946 roku pierwszym dyrektorem generalnym UNESCO (Organizacja Narodów Zjednoczonych do Spraw Oświaty, Nauki i Kultury) został brytyjski biolog Julian Huxley (brat pisarza Aldousa Huxleya), który się opowiadał za sterylizacją upośledzonych umysłowo i tych, z którymi społeczeństwo nie wiedziało co zrobić. Podobne poglądy reprezentował Frederick Osborn, jeden z założycieli Amerykańskiego Towarzystwa Eugenicznego, który w 1952 roku został pierwszym przewodniczącym wpływowego Population Council, założonego przez John’a D. Rockefellera III.
Obecnie radykalni ekolodzy przesiąknięci totalitarną mentalnością próbują wykorzystać koniunkturę i coraz wyraźniej wpływać metodami przymusu na sposób życia, model rodziny i indywidualne decyzje rodziców dotyczące prokreacji. W USA jest nawet organizacja Voluntary Human Extinction Movement (Ruch na rzecz Wyginięcia Rodzaju Ludzkiego), której działacze twierdzą, że alternatywą dla wymarcia milionów gatunków roślin i zwierząt na Ziemi jest dobrowolne wyginięcie jednego tylko gatunku: Homo sapiens. Proponuja osiągnięcie tego celu poprzez antykoncepcję czy dobrowolną sterylizację.
Swego czasu w Australii grupa australijskich lekarzy proponowała, aby rodzice, którzy posiadają więcej niż dwoje dzieci płacili do końca życia specjalny podatek za dodatkową emisję CO2. Autorzy pomysłu domagali się nałożenia na takich rodziców 5000 dolarów australijskich opłaty za każde „dodatkowe” dziecko, a oprócz tego – zwiększenia ich rocznego opodatkowania o 800 dolarów australijskich. Natomiast pary, w których jedna osoba poddała się sterylizacji, mogłyby otrzymywać specjalne wynagrodzenie.
Pod niewątpliwie pozytywnymi postulatami chronienia naturalnego środowiska człowieka kryje się ideologia o posmaku antyludzkim. Ideologia bezpieczeństwa demograficznego stanowiąca osnowę „kultury” śmierci. Jest wyrazem koncepcji, w której człowiek czyni siebie samego sankcją orzekającą o istnieniu drugiego człowieka, słabszego, chorego lub arbitralnie uznanego z jakiegoś powodu za niepożądanego. Dzisiejsza biopolityka – czyli nowa postać koncepcji globalnej władzy nad człowiekiem i życiem ludzkim wykorzystująca najnowsze zdobycze technologii cyfrowych, inżynierii społecznej, statystyki, informatyki, nauk medycznych, ekonomii, prawa, filozofii analitycznej – bazuje również na teoriach eugenicznych, a przede wszystkim na ideologii bezpieczeństwa demograficznego. Dlatego trzeba być ostrożnym w używaniu sformułowania „zrównoważony rozwój i patrzeć na tę koncepcje całościowo, bo nawet w środowiskach katolickich ten termin jest używany.
Jan Maria Jackowski
Źródło: W Naszej Rodzinie 2/2022