Pandemia koronawirusa skłania do refleksji nad kondycją cywilizacji,
w której żyjemy. Wobec pojawiających się w tym kontekście różnych
opinii trudno nie przypomnieć słynnej prognozy francuskiego pisarza
Andre Malraux (1901 – 1976): „Wiek XXI będzie wiekiem religii albo nie
będzie go wcale”. Co istotne, ten wybitny francuski intelektualista – o
poglądach zdecydowanie lewicowych – może być patronem naszych
czasów: zmarł 23 listopada 1976 roku we Francji na zapalenie płuc w
czasie szalejącej epidemii grypy. Przyjął zbyt silną dawkę szczepionki, z
czego wywiązała się śmiertelna choroba.
Tymczasem w obecnej debacie o współczesnym świecie ściera się, z
jednej strony koncepcja budowy świata bez Boga i „świetlanej
przyszłości” ludzkości wyzwolonej od swego Stwórcy, a z drugiej –
przeświadczenie upadku naszej cywilizacji.
Faktem jest, że następuje odwrót od sprawdzonych od pokoleń
wartości i zasad moralnych. W Europie rodzi się coraz mniej dzieci, a
zabijanie dzieci nienarodzonych i eutanazja są przedstawiane jako
oczywiste standardy cywilizacje oraz elementarne prawa człowieka;
przybywa emigrantów, głównie z krajów islamskich. Unię Europejską
cechuje zaczerpnięta z korzeni oświeceniowych totalna ideologizacja
wszelkich obszarów życia społecznego, postępująca laicyzacja i
wymazywanie chrześcijańskiej tożsamości kulturowej oraz deficyt
demokracji. Nasilają się konflikty społeczne, kulturowe,
rozpowszechnioną postawą życiową jest relatywizm moralny,
egoistyczny indywidualizm i hedonizm, dostrzegany jest rozpad więzi
społecznych
Coraz więcej mieszkańców Starego Kontynentu jest religijnie
obojętna. Zamierają cnoty obywatelskie, takie jak solidarność,
sprawiedliwość, dbałość o wspólne dobro, zdolność do poświęceń,
odwaga, ofiarność. Europejczycy są zestresowani, sfrustrowani,
zmęczeni i zniechęceni. Dominującym pragnieniem staje się poczucie
bezpieczeństwa i wygody. Obniża się kreatywność i przedsiębiorczość,
które są istotnymi elementami rozwoju. Europę trawi stagnacja
gospodarcza, a w niektórych krajach recesja przyspieszona przez
pandemię koronawirusa. Paradoksem jest, że w czasach globalizacji to
inne kultury – które przez lata tyle czerpały z Europy – wykazują ogromną
dynamikę, rozwijają kreatywność i moralną siłę.
Czy żyjemy zatem w czasach upadku na własne życzenie, a nawet
jakiejś formy samounicestwienia i utraty instynktu istnienia? A jeżeli tak,
to jakie jest remedium na ten stan rzeczy? Czy lewicowo-liberalne
miazmaty, wiara w naukę, postęp oraz potęgę człowieka, który ma być
miarą wszechrzeczy jest w stanie wyzwolić współczesnego człowieka i
udzielić odpowiedzi na zasadnicze pytania? A może jednak potrzebny
jest powrót do sprawdzonych wartości, do religii i zrozumienia
transcendentalnego wymiaru człowieka?
Czasy pandemii to zatem także czas sprawdzianu dla Kościoła. Czy
dla pasterzy ważniejsze było strzeżenie wiary powierzonych im owiec,
czy dbałość – co jest ważne, ale nie najważniejsze – o zagrodę i przepisy
sanitarne, a także poklask „tego świata”? Każdy z czytelników ma
zapewne własne doświadczenia i przemyślenia nt. Kościoła w Polsce w
czasach pandemii. Kard. Robert Sarah, prefekt Kongregacji Kultu
Bożego i Dyscypliny Sakramentów w eseju «L’épidémie du Covid-19
ramène l’Église à sa responsabilité première: la foi», zamieszczonym w
internetowym wydaniu „Le Figaro” 19 maja b.r., podkreślił, że
koronakryzys ujawnił zarówno niezdolność świata do pogodzenia się ze
zjawiskiem śmierci, jak i niemożność Kościoła do udzielenia jedynej
możliwej odpowiedzi i pocieszenia: wskazania na Chrystusową obietnicę
życia wiecznego.
„Kościół – napisał kardynał – zaangażował się w walkę o lepszy
świat. Ma rację wspierając ekologię, pokój, dialog, solidarność i
sprawiedliwy podział dóbr. Wszystkie te kwestie są słuszne. Ale mogą
sprawić, że zapomnimy o słowach Jezusa: Moje królestwo nie jest z tego
świata”. Pandemia przypomniała zatem Kościołowi o jego podstawowym
zadaniu, jakim jest głoszenie wiary, słów życia wiecznego, które jako
jedyne mogą pomóc światu zmierzyć się z rzeczywistością śmierci.
Gwinejski kardynał zwrócił uwagę, że triumfująca nowoczesność
zawaliła się w obliczu śmierci i jeśli nie odkryje na nowo Bożej mądrości,
czyli Jezusa Chrystusa, czeka ją unicestwienie. Wirus pokazał, że świat
mimo zapewnień o pełnej kontroli bezpieczeństwa wciąż jest
paraliżowany strachem przed śmiercią. Świat może rozwiązać kryzys
sanitarny. Poradzi sobie zapewne również z kryzysem ekonomicznym.
Ale nigdy nie pojmie tajemnicy śmierci. Bo tylko wiara daje odpowiedź na
pytanie o eschatologiczny sens istnienia człowieka.
Epidemia bowiem uderzyła społeczeństwa zachodnie w najczulsze
miejsce. Zostały one bowiem urządzone tak, by negować śmierć,
ukrywać ją, udawać, że jej nie ma. Jeszcze niedawno kreślono wizje
człowieka „nieśmiertelnego”, „człowieka-boga”. Prefekt Kongregacji Kultu
Bożego i Dyscypliny Sakramentów przypomniał, że rolą Kościoła jest
głoszenie, iż Jezus pokonał śmierć poprzez swoje zmartwychwstanie. To
sedno kościelnego przesłania i kamień węgielny naszej wiary.
Wirus pokazał również, że wiara nie jest kwestią osobistego
przeświadczenia. To kwestia cywilizacji, dodając, że „społeczeństwo,
które nie niesie przesłania nadziei na życie wieczne, nie może
przetrwać”. Jest ono skazane na „iluzoryczny mit postępu, który również
zresztą upadł. Jeśli nasze społeczeństwa nie postawią na nowo nadziei
na życie wieczne w centrum swojego życia, nie będą miały przyszłości.
Jeśli Kościół nie uczyni z głoszenia prawdy o życiu wiecznym istoty
swojego orędzia, ryzykuje, że stanie się niepotrzebny”. Mocne i trafne
słowa.
Zacząłem ten tekst przytaczając opinię słynnego francuskiego
lewicowego intelektualisty Andre Malraux. Na zakończenie zacytuję
polskiego filozofa Leszka Kołakowskiego (1927 – 2009), który przez lata
był marksistą, a w eseju „Odwet sacrum w kulturze świeckiej” z 1972
roku, bardzo ciekawie pisał o problemie poruszonym przez kard. Saraha:
„Sens (…) pochodzi tylko z sacrum, ponieważ nie wytwarza go żadne
badanie empiryczne. Utopia doskonałej autonomii człowieka i nadzieja
na jego doskonalenie się nieskończone są, być może, najbardziej
skutecznymi narzędziami samobójstwa, jakie nasza kultura wynalazła”.
Czy te słowa osoby szczególnie cenionej w kręgach lewicowo-
liberalno-laickich nie powinny być wskazówką dla tych bardzo
opiniotwórczych obecnie środowisk w ich dyskusjach o kondycji naszej
cywilizacji?
Jan Maria Jackowski