Opublikowano w kategorii: Publikacje prasowe

Tygodnik Niedziela – Sól ziemi: Terroryzm i polityka

Rozlewająca się w na naszym kontynencie fala terroryzmu to już nie incydentalne ataki, ale rodzaj wojny toczącej się na ulicach miast europejskich. Gołym okiem też widać, że ani obecne władze Unii Europejskiej, ani władze największych krajów członkowskich UE, nie są w stanie skutecznie przeciwdziałać temu zagrożeniu oraz zagwarantować bezpieczeństwa Europejczykom. Za to pojawia się swoista „polityczna poprawność”. Nie można wiązać eskalacji terroryzmu z nieodpowiedzialną i krótkowzroczną polityką elit europejskich umożliwiającą niekontrolowany napływ nielegalnych emigrantów do Europy.  Jest stosowana cenzura mająca na celu minimalizowanie skali zjawiska. Pojawiają się sformułowania eufemistyczne, zamiast z „atakami terrorystycznymi”, w których giną  dziesiątki ludzi, mamy do czynienia „jedynie” z „incydentami terrorystycznym”. Coraz mniej mówi się, że podstawowym obowiązkiem władz jest zapewnienie bezpieczeństwa natomiast jest lansowany pogląd, ze „musimy się wszyscy przyzwyczaić” do tego, że wychodząc z domu, można już do niego nie wrócić.

Poza tym, wbrew elementarnej logice, nie są dobrze diagnozowane przyczyny obecnego stanu rzeczy z jego skutkami. Pewnym zwiastunem zmiany, choć może iluzorycznym, była dyskusja, która pojawiała się w prasie niemieckiej po ostatnich atakach terrorystycznych w Anglii. W opiniotwórczym  „Die Welt” w końcu przyznano, że „Terroryzm ma jednak coś wspólnego z islamem”. Co więcej, autor komentarza,  Reinhard Mohr, zwrócił uwagę, że po każdym zamachu media i politycy oddzielają „sprawców, którzy zbłądzili” od religii muzułmańskiej. „A przecież – podkreślił – (zamachowcy) mają miliony sympatyków, którzy tworzą środowisko, w którym wzrasta nienawiść”. Mohr w dalszej części tekstu broni jednak „politycznie poprawnych” stwierdzając, że zwolennicy  wyraźnego oddzielenia islamu od bestialskiego terroryzmu chcą zapobiec, by „krew rozlana przez terrorystów nie splamiła wiary”. I popełniając typowy błąd prezentyzmu – polegający na przyjmowaniu ideologii „politycznej poprawności” w stosunku do oceny wydarzeń sprzed prawie tysiąca lat – porównuje go z „radykalno-fanatycznym chrześcijaństwem średniowiecza, które odpowiada za wyprawy krzyżowe, tortury i palenie czarownic – w imieniu i z błogosławieństwem Kościoła katolickiego”.

Jest zatem malutki postęp w diagnozowaniu terroryzmu islamskiego, ale obudowany „jedynie słusznymi” treściami. Grzegorz Lindenberg, dziennikarz i socjolog, jeden z współzałożycieli „Gazety Wyborczej” a od 2001 roku niezależny konsultant, analizując postawę polityków europejskich zadał zasadnicze pytanie: Jak ludzie, którzy uważają się (i są przez współwyznawców) uważani za muzułmanów, którzy popełniają samobójcze zamachy powołując się na Allaha i uzasadniają swoje morderstwa cytatami ze swojej świętej księgi i z wypowiedzi i działań proroka swojej religii, mogą być uznani za

niemających nic wspólnego z tą religią? I odpowiada tak:

politycy kłamią, bo obawiają się, że powiedzenie prawdy może być samospełniającą się przepowiednią „wojny cywilizacji”.

Dlatego by przywrócić w Europie zachodniej ład i bezpieczeństwo potrzebna jest właściwa diagnoza przyczyn i celów terroryzmu oraz mądre i skuteczne przeciwdziałania, a nie zaklinanie rzeczywistości i chowanie głowy w piasek. To co proponuje rząd Beaty Szydło i władze innych krajów środkowej Europy winno stać się podstawą dyskusji w Unii Europejskiej. Co więcej, gdyby Komisja Europejska przyjęła podobne stanowisko w sprawie imigrantów, jakie znalazło się w dokumencie końcowym ostatniego szczytu G7 w Taorminie na Sycylii – w którym napisano, że wobec globalnego kryzysu migracyjnego każde państwo ma prawo bronić swoich granic, a jest to współbieżne ze stanowiskiem krajów Grupy Wyszehradzkiej – to byłaby szansa na odejście od ideologii do działań konstruktywnych.

 

 

Jan Maria Jackowski

Źródło: Niedziela Ogólnopolska 26/2017